sobota, 9 sierpnia 2014

Historia Zakochanego Pirata

Ostrzeżenia: Brak
Beta: Brak
Paring: Reituki 

Dzień jak co dzień na statku. Wstałem w chwiejnej od kołysania statkiem kajucie i podszedłem do wielkiej drewnianej szafy gdzie znajdował się mój ubiór. Spojrzałem w lustro oprawione w złoto z ostatniego łupu i przetarłem twarz po nie przespanej nocy pełną rumu i innych alkoholowych trunków z wyprawy. Niektóre były mi i mojej załodze nieznane, ale jednak co nas piratów nie zabije to nas wzmocni. Wziąłem ów ubiór i poszurałem po nie równej, drewnianej podłodze kajuty kapitana i wszedłem za parawan. Zawiesiłem na ścianach ów przedmiotu moją „piżamę” i przebrałem się w piracki strój wcześniej myjąc moje zmęczone, opalone ciało. Opatrzyłem nowo nabyte rany od ostatniego skoku na królewską flotę i wyszedłem. Wszedłem na wielki pokład mojego statku. Przystałem przy barierce i rozglądałem się po nie zmierzonych wodach, krystalicznego oceanu Karaibskiego. Karaiby, ach pamiętam dobrze jak mnie tutaj wysadzili na pewną śmierć, ale mnie nie da się tak łatwo zabić! Nie mnie! Słynnego w tych częściach świata KAPITANA AKIRY! Obróciłem się z przebiegłym uśmieszkiem słysząc kroki obiektu moich westchnień. Takanoriego.
-Ahoj, Takanori-san. – powiedziałem po chwili do ów osóbki o 162cm wzrostu.
-Ahoj, Kapitanie!- Odpowiedział po chwili cały w skowronkach.
- Jak minęła tobie noc, Takanori?
- Bardzo dobrze, jednak w głowie szumi po rumie. Dobry rocznik. – zaśmiał się tym swoim piękny głosikiem brzmiącym jak tysiąc najpiękniejszych ptaków Karaibskich. A tak delikatne jak fale oceanu nad ranem na złotej plaży. Nie wiem kiedy to się stało, gdy się w nim zakochałem. Stało się to nagle i niezauważalnie z początku, a potem przeradzało się przez pewne etapy mojego życia na tym statku. Najpierw było ignorujące uczucie, które myślałem, że przejdzie, ale jednak ono narastało. Przeszło to na zauroczenie, a potem już nie wiem. Zgubiłem się. Było chyba za wiele tych miniaturowych etapów moich ignorancji, spojrzeniami z zaciekawieniem, westchnień, zauroczenia i w końcu... miłości. Nigdy nie sądziłem, że ja, Kapitan Akira, niezwyciężony w walkach z angielską flotą mogę się zakochać. Tak, chyba mogę to nazwać zakochaniem. Albo szczerą miłością. Nie wiem. Mój mózg nie może tego na chwilę obecną ogarnąć. Po chwili z zamyśleń ów osóbka wyrwała mnie, z nich.
-Kapitanie, niech pan nie śpi! – powiedział rozbawiony głosem.
-Khem, khem... nie śpię! – zaśmiałem się udając. Można to chyba nazwać odejściem od rzeczywistości? Śpiączką? Może „śpiączką miłości”... czy coś w tym rodzaju. Popatrzyłem na jego rozbawioną, opaloną buzię, na którą opadały złociste jak monety z łupów kosmyki, gęstych i jedwabiście miękkich włosów, które chciał bym tak bardzo pogłaskać. Popatrzyłem w te kakaowe oczka, które były przepełnione radością, szczęściem i czymś jeszcze. Mówiono, że z oczu można wyczytać wszystko, dlatego wtedy chyba ludzie podczas szczerych rozmów patrzą sobie prosto w nie. By wiedzieć, że ta osoba nie kłamie. Bynajmniej tak myślę. Ale czy to właściwy kierunek? A może jednak nie? Zresztą czy to ważne. Spojrzałem po chwili jak Takanori mknie powoli niczym kot po pokładzie kręcąc tym swoim pięknym, nieziemskim zapleczem. Popatrzyłem w dół zahaczając o moje spodnie, a bynajmniej w krocze, gdzie robiła się mały „wulkan”. Ach jak ja bym chciał, że by przez niego teraz nastąpiła erupcja tego „wulkanu”. Westchnąłem cicho.
- Nawet nie wiesz jak na mnie to działa, Takanori. – szepnąłem zrezygnowany i zszedłem pod pokład, gdzie znajdowały się armaty, kule, strzelby i tym podobne rzeczy. Posprawdzałem moich ludzi. Pobudziłem ich i napiłem się wody. Może nie jest najlepsza, ale nie można marudzić na jakość bo zawsze może być gorzej. Takie życie pirata, ale ile frajdy z tego! Wyszedłem ponownie na pokład i kazałem posprawdzać żagle. No dobra to dziś szykuje się napad na flotę francuzów. Heh, ciekawe cóż oni tam przewożą. Może jedzenie? Mój żołądek bardzo domaga się czegoś bardziej porządniejszego niż owoce, które chronią nas przed szkorbutem i ryby, które mi się już po prostu zbrzydły. Marzę o kurczaku, gąsce, kaczusi czy dzikowi. Ach, aż ślinka cieknie! Aż na myśl o złotej skórce gąski, brązowej dzika, kakaowej kurczaka i żółtej gąsce to... ach! Mam ochotę to wszystko mm... no dobra. Koniec marzeń. Wracamy do realistycznego świata.
-Kotwica w górę! Maszty rozwinąć! – krzyknąłem i zatarłem ręce. – Wszyscy przygotowani! To nie są ćwiczenia! – powiedziałem. No tak moich ludzi już nie trzeba szkolić. Hah. Jesteśmy nie pokonani. Zauważyłem ów okręt na horyzoncie, sklepienia nieba z niekończącym się lustrem oceanu. Statek ruszył ku okrętowi. Po chwili nabraliśmy prędkości przez sprzyjający nam wiatr wiejącym z południa. Dopłynęliśmy do okrętu i od razu działaliśmy szybko. Armaty szybko wyłoniły się z drewnianych „okien” statku i zaczęły wystrzeliwać ogromne ilości kul armatnich, a my wykorzystaliśmy ich zaskoczenie i położyliśmy drewniane deski, po których mogliśmy przejść na ich okręt. Moi ludzie zgromili straż jak drapieżne lwy z safari, które zrobią wszystko by zaspokoić swój wilczy głód. Ja za co wziąłem się za kapitana. Następni ludzie na linach dostawali się na pokład i oczyszczali statek ze wszystkiego co najlepsze. Wyszedłem po zabiciu kapitana z kajuty mając w torbie ich dokumenty i inne przydatne nam rzeczy. Zobaczyłem jak mój Takanori zwinny jak kot walczy z jednym strażnikiem. Ten... debil ugodził go szablą w bok. Me szlachetne nerwy nie wytrzymały i wyciągnąłem pistolet. Poczęstowałem go kulką w łeb i załapałem opadającego Takanoriego. Wziąłem go na ręce i powoli przeniosłem na nasz statek. Jego bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Jest takim diamencikiem w moim sercu, które zdążyło zczernieć i po obumierać znacznie. Jednak przy Takanorim ono rodzi się na nowo. Zaczyna szybciej bić. Znacznie szybciej od normalnego tempa. Bije tak szybko jak galop spłoszonego, dzikiego konia. Ujrzałem jak on zamyka swoje piękne jak dwa kakaowe brylanty oczka. Serce mi ponownie zamarło. Przyspieszyłem krok mając gdzieś, że mogę spaść z tej deski i wpaść do oceanu pełnym kałamarnic, rekinów i cholera wie czego jeszcze. Ułożyłem jego osłabione ciało na moim drewnianym, miękkim, wypchanym kaczym pierzem łóżku. Opatrzyłem delikatnie jego ranę i okryłem go kołdrą, a potem kocem. Trzymałem jego drobną, zabrudzoną, delikatną dłoń w swoich suchych, popękanych łapach. Uh. Popatrzyłem na jego nie równe, połamane pazurki i wziąłem pilnik. Delikatnie zajmowałem się jego łapkami by po chwili je nawilżyć mlekiem. Odkryłem, że to dobry nawilżacz dla dłoni. Osobiście go używam. Czasami. Ale nie ważne. Popatrzyłem na jego twarzyczkę i uśmiechnąłem się widząc jak spokojnie śpi. To chyba najwspanialszy widok na świecie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. – powiedziałem pół szeptem i nadal obserwowałem jak śpi. Wstałem i sięgnąłem po grzebień z kości słoniowej i delikatnie czesałem jego piękne włosy. Nie spałem całą noc, ale mi to nie robi różnicy. Prawdziwy pirat musi być wytrzymały. Nie ważne czy deszcz, czy śnieg, czy grad - musi wytrzymać. Czy mróz, czy upał, czy wiatr wieje ci w twarz. Jeśli jesteś piratem musisz to wytrzymać. Całą noc patrzyłem na jego buzię, która robiła taki słodki kaczy dzióbek. Aż raz chciałem go pocałować, ale powstrzymałem się. Bo co jeśli się obudzi? I mnie znienawidzi? Obrzydzi się moją osobą i odstawi jak tą pustą butelkę rumu? Eh. W tej sprawie jestem tchórzem. Jednym wielkim tchórzem. Po prostu boję się. Tak, boję się. Panicznie boję się odrzucenia z jego strony. Tak bardzo chcę by był ze mną i dzielił z moją osobą każdy swój smutek, żal, radość. Wszystko, po prostu wszystko. Ja też potrzebuję czasem wyżalenia się, powiedzenia co mi leży już na BARDZO zniszczonej od alkoholu wątrobie czy na moim czarnym jak noc, a umarłym jak trup sercu. To dzięki niemu co dzień czuję to delikatne bicie serca w mej klatce piersiowej, która unosi się i opada tylko i wyłącznie dla niego. I nikogo innego. To dla niego budzę się co rano i wstaję. Po chwili wyrwały mnie z zamyślenia ciche jękniecie.
- Takanori? – spojrzałem na niego. Właśnie się obudził.
-Co się stało? – zapytał niepewnie.
- Ten... strażnik cię ugodził szablą, ale spokojnie, jest już dobrze. – powiedziałem z ciepłym uśmiechem.
- To dobrze, Kapitanie. – odpowiedział i zasalutował mi. – Bardzo dziękuje za opiekę, Akira.
- Nie ma za co, Takanori. – opowiedziałem po chwili namysłu i go pogłaskałem. – Zaraz wracam. – Oznajmiłem mu i poszedłem po coś do jedzenia i picia dla niego. Po chwili przyszedłem z kawałkiem pieczonego dzika, którego zabili w trakcie przejmowania okrętu Francuzów oraz miód. Ułożyłem srebrzystą tacę na stoliku nocnym i po chwili karmiłem go małymi kawałkami ciepłego mięsa. Od czasu do czasu sam coś skubiąc sobie. Po skończonym posiłku podałem mu ów napój i pomogłem się napić.
- Dziękuje, Akira. – odpowiedział wdzięcznym głosem.
- Naprawdę nie masz czego, Takanori. – oznajmiłem po chwili namysłu i pogłaskałem go po delikatnym policzku, a ten wtulił się w niego jak kociak mały do matki. On chyba serio był w poprzednim życiu kotem. Każdego dnia Takanori dochodził do zdrowia. Robił duże w tym postępy. Pomagałem mu w tym. Byłem teraz przy nim praktycznie cały czas. Pomagałem mu i te inne rzeczy. Dziś po miesiącu wychodzimy na ląd. Uch. Po chwili na drzewach, które rąbnęły przy brzegu nie zmierzonego oceanu wisiały trupy. Trupy piratów. Zdjąłem swoją czapkę kapitana i za salutowałem im. Przy nich wisiała także tabliczka - „Tak u nas kończą piraci”. I co mam teraz się przestraszyć? Czy wyśmiać? Ha! No ba, że to drugie! Myślą, że przestraszą mnie? Wielkiego Kapitana Akirę?! No to się grubo pomylili! To dla mnie zaproszenie. Heh. Wyszliśmy na ląd i szliśmy po plaży. Po chwili zauważyłem batalion żołnierzy. Zagwizdałem i nagle przy mnie się moi ludzie pojawili. Zaczęliśmy szarżować na nich. Oni wyciągnęli broń palną i zaczęli strzelać. Ha! Nas nie tak łatwo trafić. Jesteśmy jak zjawy raz jesteśmy, raz nie. Jednak Takuś się zbyt oddalił i go... porwali. O nie... nie na mojej warcie! Chłopacy ich rozgromili. A ja zakradłem się widząc gdzie biorą Takusia. Wróciłem na statek i opracowałem plan z moją prawą ręką Yuu. On bardzo dobrze zna się na odbijaniu ludzi z więzienia. Nie jednego z naszej grupy wyciągał. Opracowałem z nim świetny plan! Gdy następnego dnia słońce skryło się za oceanem my zaczęliśmy działać. Najpierw pod wodą ominęliśmy straż miejską. Płynęliśmy kanałami. Wyszliśmy przy kamienny więzieniu. Inni moi ludzie jak ninje oczyścili teren ze straży, a ja przedostałem się z Yuu do środka. Poderżnęliśmy straży gardła idąc dalej długimi, kamiennymi, wilgotnymi korytarzami patrząc jak za żelaznymi kratami leżą zmasakrowane trupy. Doszliśmy do ostatniej, najmniejszej celi. Wziąłem klucz od jednego ze strażników i otworzyłem wchodząc tam zauważyłem leżącego, pół przytomnego Takanoriego. Wziąłem go na ręce i ulotniliśmy się. Na dworze zaczęła się ulewa co nam nie sprzyjało, bo Takanori jest prawie pół nagi i ma osłabioną odporność. Był bardzo posiniaczony i poraniony. Przegięli. Nie wiedząc z kim zadarli! Jednak wiem, że nie mogę się na razie unosić. Takanori jest ważniejszy od nich. Ułożyłem go w łóżku i okryłem opatrując rany. Przez kilka dni moje Słonko się nie budziło. Bardzo mnie to zmartwiło. Jednak w końcu nadeszła ta minuta i zbudził się z „śpiączki”. Opowiedział mi wszystko co robili. Uh. Nie mogę tego dłużej ukrywać. Jak mu się polepszy to mu wszystko powiem. Wiem, że tak będzie. Obiecuję. Po kilku dniach opieki nad nim wrócił do pełni sił.
- Takanori przyjdź dziś na pokład o północy okey? –zapytałem go gdy ubierał się za parawanem.
- Dobrze Akira, a po co? – zapytał ciekawsko.
- Zobaczysz. - zaśmiałem się i go wypuściłem z pomieszczenia. Jak tylko nikogo nie było na pokładzie przygotowałem wszystko. Stół, na który położyłem jedwabny obrus i zastawiłem go chińską porcelaną z łupów. Okej, jedzenie jest, wszystko jest. Równo z godziną północ zauważyłem moją księżniczkę piratów. Blady blask księżyca oświetlał go całego. Widziałem, że założył kolczyki i nowe ubranie. Pięknie do niego pasowało. Przysiadł przy stoliku. Po udanej kolacji w końcu zebrałem się w sobie.
-Takanori. Kocham cię. – wyznałem mu w końcu to. Widziałem w jego oczkach niepewność, ale po chwili wstał podchodząc do mnie i mnie pocałował. Moje serce oszalało. Po tym wziąłem go na ręce biorąc do kajuty. Tam rozebrałem powoli. Ta noc była wręcz magiczna. To co z nim przeżyłem było wspaniałe. Spocony opadłem obok niego, a on wtulił się mówiąc:
- Ja Ciebie też kocham, Aki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz