sobota, 9 sierpnia 2014

Odzyskana Miłość

Beta: Brak
Paring: Reituki
Ostrzeżenia: przekleństwa, scena erotyczna.
Szedłem spokojnie późną nocą z dyskoteki z moim kolegą, z roku, na uniwersytecie muzycznym i plastycznym zarazem. No cóż, trzeba się odchamić i to ostro! A szczególnie po ostrym zapieprzu przed sesją. Na pustych i opustoszałych ulicach Tokio szliśmy we dwoje, no szczerze teraz to tylko ja, ponieważ Kouyou poszedł już do domu. Szedłem spokojnie w krótkich, obcisłych szortach, a paseczkami do nich miałem na kokardce zakolanówki. Szedłem w szpilkach, a górna garderoba to był gorset i bolerko. Byłem ostro umalowany i słyszałem jakieś dudnienie silników motorów, nie wiem ile było, znów są pewnie te głupie wyścigi. Wielu się zatrzymywało przy mnie i pytało ile biorę za noc, za loda, za chuj wie co. Ignorując to, poprzez zarzucanie grzywką, wszedłem na przejście dla pierwszych i nagle jeden praktycznie mi przed oczami przejechał, myślałem, że zawału dostanę, czy coś! Ruszyłem dalej, trzęsąc się, ten gościu zawrócił i coś do mnie mówił, a chuj z nim. Zdjął kask i chciał nawet za mną biec, ale nie zwracałem na to uwagi. Poszedłem do swojego mieszkanka, gdzie od razu wziąłem gorącą kąpiel i do łóżka. Była 5:45, czyli mam jeszcze dwie godziny snu i trzeba wstać na wykład! No kurwa! Eh, już nigdy po sesji na dyskę. Usnąłem, ale może dla mnie to była chwila, ale zadzwonił budzik tym upierdliwym głosem „Kochanie, meow, czas wstawać. Tygrysie!”, nienawidzę mojego przyjaciela, Kouyou! Jak ja się mogę z takim idiotą zadawać! On to na złość ustawił. Wyłączyłem to gówno i podniosłem się. Ubrałem rurki oraz najzwyklejszą koszulkę z napisem „Tokio”. Ubrałem glany, umalowany i uczesany wyszedłem z torbą na ramieniu, gdzie był zeszyt A4 i rozmaite ołówki wraz z długopisem. Poszedłem do mojego garażu na dole i pojechałem na rowerze tam z powodu pięknej pogody, a nie mam blisko na uniwerek. Kij, ze śniadaniem. Skręcałem powoli na następną uliczkę i ktoś prosto jebnął we mnie, spojrzałem już po fakcie, był to ten sam gościu co wczoraj na motorze, ale dziś był w aucie marki Nissan. Super, mój nowy rower, za 5 moich wypłat, z bycia kelnerem, poszedł się jebać! Szprychy poszły, koło wygięte, siodełko chuj wie gdzie, kierownica też nieciekawa, a ja byłem brudny, posiniaczony i jeszcze mam złamanie otwarte, przez co darłem się w niebo głosy, no boli, kurwa!

W końcu nadjechała karetka wezwana przez jakiegoś przechodnia. Wzięli mnie szybko do karetki i zawieźli do pobliskiego szpitala. Myślałem, ze oszaleje, gdy usłyszałem, że cholernie boli nastawianie, a bez znieczulenia, pewnie zejdę na miejscu! Choć czy może być coś gorszego od złamania otwartego? Tak, jest! Nastawianie kości ze złamania otwartego! No kurwa, zaraz się pochlastam. Jak zobaczyłem igłę, która miała podać znieczulenie to zrobiłem się blady jak ten kitel lekarza, chirurga, czy nie wiem kto to jest, nie znam się. Podali to znieczulenie i po chwili nie czułem bólu, ale dziwne mrowienie w całej ręce, a potem jakby była głazem, nie mogłem nią ruszać. Jak lekarz przystąpił do działa, zwanego teraz nastawianiem tej jebanej, wystającej kości z mojej ręki to padłem w długą, widząc to co on robi z nią.

Obudziło mnie pikanie maszyn. Nie wiem dokładnie ile leżałem bądź spałem, albo kij wie co robiłem, ale ręki nadal nie czułem! Pamiętam tylko urywki z końcowej scenki przed omdleniem. Rozejrzałem się i okazało się to iż znajduję się w sali szpitalnej. Ściany były lekko błękitne, koloru piany morskiej bardziej, a w sali znajdowało się jedno, wielkie, a raczej olbrzymie okno. A przez nie wpadały w wielkich ilościach promienie światła. Ja leżałem natomiast na lewo od tego okna, a koło mojego łóżka, w którym leżałem stała mała półeczka nocna o białym kolorze. Na nim był wazonik z kwiatami tulipana, a one miały bardzo urozmaicone kolory. Fiolet, żółty, niebieski, czerwony oraz wiele innych. Obok przeźroczystego wazoniku z kwiatami leżała mała karteczka, zgięta w pół. Wziąłem ją do ręki zdrową ręką i zacząłem czytać to co tam było napisane „Drogi Chłopcze. Chciałbym Ciebie przeprosić bardzo za szkody, które spowodowałem tym wypadkiem, kwiaty są dla Ciebie. Postaram się zrekompensować wyrządzone szkody. Yuu Shiroyama.”. Odczytałem z karteczki i odłożyłem z głębokim westchnięciem. Na półeczce znajdowały się również różne smakołyki. Batoniki, pomarańcze, banany oooo czekolada! Kocham czekoladę! Dobra gościu znalazłeś mój słaby punkt! Od razu złapałem za tabliczkę mlecznej czekolady, nawet trafił z firmą. Otworzyłem opakowanie, choć za pomocą jednej ręki i zębów było to dość trudne, ale dałem radę. Zacząłem się od razu zajadać połamaną czekoladą, ale czasami udając taką „szlachtę”.
- No milordzie, co sądzisz o tym wyśmienitym dla podmienia smakołyku?
- Ależ on jest wręcz wyborny, mój Drogi! Sama słodycz.
Gadałem sam ze sobą, Tsa. Jestem dziwny, bardzo dziwny, czasem..

Ze szpitala wyszedłem dość szybko, ponieważ poco mają trzymać praktycznie zdrowego człowieka na oddziale, tylko po nastawianiu ręki, kości, kij wie co. Szybko wróciłem do swojego domu, mieszkania, bloku czy tam budynku. Za pomocą klucza wszedłem na klatkę schodową i wyciągnąłem kartę magnetyczną by przejść na dalszą część korytarza. Zawołałem windę i wsiadłem do niej po chwili wciskając guzik z numerem dziewięć. Po chwili z BMX'em wleciał mój sąsiad, i tutaj pojawia się ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to on cię potrącił autem! No ma czarnego nissana, ma Yashimurę, taki motor. No to pięknie. Ignorując dość wysokiego osobnika ubranego w czarne, podarte rurki, za dużą koszulkę z napisem „YOLO”, ciemnozieloną tak samo za dużą bluzą oraz z czapką z daszkiem, z „NY”, która ulizała jego czarne rozczochrane włosy. Boże czy on widzi te końcówki! Takie rozdwojone, a fe! Nie chcąc na niego patrzeć po chwili znalazłem się na swoim piętrze i wszedłem na korytarz.

Chciałem jak najszybciej się uspokoić po tym wszystkim i jakoś się umyć, zaraz jak mam się z tą ręką myć! Bardzo rozmyślając nalałem do dużej miski wodę, bardzo ciepłą wodę i chociaż wymoczyłem sobie stopy, jak na razie, potem przeszliśmy do trudniejszej części misji. Szarpałem się jak głupek, gdy zdejmowałem bluzkę. Wtedy robiłem najróżniejsze akrobacje i gimnastykę. Nawet sąsiedzi zaczęli walić miotłą o sufit, że mam tak głośno odbywać stosunku płciowego z kimś, ja pierdolę! Nigdy nikogo nie miałem, nigdy mnie oni z nikim nie widzieli to z kim miałem bym się ruchać?! Nie wierzę już w nich. Boże, pomódlmy się za idiotów, debili i imbecylów.

Moja kąpiel się skończyła po godzinie, dwóch, nie wiem, ale wiem, że moje mieszkanie zalałem doszczętnie. Jedną ręką jakoś udało mi się to wszystko wysuszyć, właśnie jakoś. Moje panele! Moje bardzo biedne panele. Eh. Po tym wszystkim naciągnąłem bokserki na tyłek i jakąś koszulkę delikatnie nałożyłem na siebie. Bardzo delikatnie. Gasząc telewizor i zamykając okno balkonowe udałem się do oliwkowego pomieszczenia, gdzie znajdowała się trzydrzwiowa szafa, łóżko na środku, a w kącie stało biurko z laptopem, gitara i regał na książki. Z niego wyciągnąłem jedną ciekawą książkę detektywistyczną i położyłem się na moim łóżku obok mojego kochanego psa, Korona. Nawet nie wiem kiedy moja głowa opada bezwładnie na miękką poduszkę w czarną w białe kropki podszewce.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Przetarłem senne oczy i starłem z kącika ust trochę śliny, nie ma to jak się ślinić! Pukanie nie ustawało więc podniosłem się i wręcz zaczynałem przeklinać tą usztywnioną rękę i ubrałem puchate kapciuchy. Udałem się po chwili do moich drzwi wejściowych, gdzie za nimi znajdował się ktoś, kto chciał się do mnie skutecznie dobić. W myślach miałem różne propozycje kto to może być. Może policją, która została nasłana przez moich kochanych sąsiadów, że niby za głośno odbywam stosunek seksualny, którego nie odbywam, ponieważ nie mam z kim, a pies się nie liczy! Nie jestem zoofilem. Choć i o to mnie podejrzewali. Tak, Takanori Matsumoto jest zoofilem, nie wiem kurwa gdzie! To, że jestem dla mojego Koronak jak mamusia to nic nie oznacza! Wcale. Choć jeszcze mogła być to przemiła staruszka z drugiej klatki co przynosi mi zawszę zapas ramenu, pączki i ciasteczka czekoladowe. Przemiła kobieta. Jednakże nie sądziłem, że tam ujrzę mojego znienawidzonego sąsiada, Yuu.
- Hej, Takanori.
Powiedział, co dziwne był tak szarmancko ubrany, pfff.
- Cześć, coś chcesz? Już wystarczająco dużo zrobiłeś.
Odparłem atakując go.
- Nie, chciałem przeprosić za to, że na ciebie wjechałem, ano, odkupiłem ci rower!
Powiedział ucieszony dając mi wspomnianą rzecz.
- Dziękuje, nic się nie stało, idź już.
Potraktowałem go praktycznie z góry i zamknąłem drzwi jak odszedł.
Po tym wszystkim chciałem odpocząć i w końcu to wszystko ogarnąć. Usiadłem na kanapie wieczorem, było dość cicho, co mnie cieszyło. Zapaliłem małą lampeczkę w rogu pokoju i wziąłem do ręki zdjęcie z ławy. Na tym zdjęciu byłem ja z moim kochanym Akim, ale niestety jakiś delikatnie mówiąc chuj, wjechał w niego na motorze, jak ten wracał z pracy. Zresztą także na motorze. Miał piękną Yashimure, czarną. Kupiłem mu ją na dwudzieste siódme urodziny. Z zeznań tego gościa co go zepchnął to na zakręcie zajechał mu drogę, a on nie mogąc wyhamować wypadł za barierkę i zaczął spadać na skalistym urwisku. Motor wybuchnął w trakcie co sprawiło, że jego ciało zostało odrzucone i zwęglone. Pamiętam jak się ze mną żegnał. Pracował w Hokkaido by dorobić na nasze wakacje. Odłożyłem zdjęcie i gapiłem się w nie, nawet nie wiedząc kiedy usnąłem.

Był jak zwykle piękny piątkowy poranek, ale jednak wiedziałem, że to będzie nasz ostatni wspólny poranek na dłuższy czas. Aki miał wyjechać do Hokkaido, do pracy. Podniosłem się wcześnie rano, była szósta, a on o dwunastej wyjeżdża na swojej Yoshimurze, którą mu kupiłem za zarobione pieniądze w restauracji mojego wujaszka Naokiego. Zamyślony zszedłem po schodkach na parter, w końcu mieszkaliśmy u niego, w domku jednorodzinnym. Był bardzo piękny i urządzony w starojapońskim stylu. To mi się najbardziej podobało w tym. Poszedłem do kuchni w celu zrobienia śniadania dla niego. Przyrządziłem jego ulubione jajka sadzone na tostach ze szczypiorkiem. Tosty nie mogły być ani za brązowe, ani za żółte od masła. Tak, on był bardzo, ale to bardzo wybredny. Jak tylko wszystko ładnie urządziłem na srebrnej tacy to zaparzyłem jego kawkę, musi być rozpuszczalna z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru brązowego. Co lepsze mleko musiało być świeże, pół tłuste i w szklanej butelce. Wszystko jeszcze udekorowałem sałatą na talerzu, cytrynką i rzodkiewką. Zaniosłem mu to powoli. Jednak bycie kelnerem się przydaje! Nic nie rozlałem z kawy. Odłożyłem tacę na biurko obok i usiadłem na łóżku.
- Aki, Aki kochanie. Wstajemy, śniadanko przyszło.
No była godzina dziewiąta. Mój śpioszek.
- Akiś, kociaku bo cię zgwałcę.
Zagroziłem mu, a ten się uśmiechnął perwersyjnie.
- Uh ty! Wstawaj no.
Mruknąłem i w końcu położyłem mu to śniadanie na kolanach, a ten widząc jej zawartość aż się uśmiechnął.
Zajadał się z szerokim uśmiechem.
Po tym jak zjadł postanowiliśmy się razem umyć, toteż poszliśmy do pomieszczenia zwanego łazienką. Napuścił dużo ciepłej wody do wanny i rozebrał mnie, a następnie siebie. Uwielbiałem patrzeć na jego nagie ciało. Nagi tors, nagie ramiona. Był taki idealny. Weszliśmy do parującej wody, która natychmiastowo ogrzała nasze organizmy. Wziąłem gąbeczkę w kształcie serca do ręki i namydliłem ją. Położyłem się na brzuchu przednim, a każdy ruch jaki wykonałem graniczył z podrażnieniem jego prącia przy pomocy mojego torsu. Lubiłem słuchać jak mruczy. Delikatnie obmywałem jego doskonale wykreowany tors gąbeczką, a wargami muskałem jego różowiutkie sutki. Pod dotykiem moich warg oraz dłoni, ponieważ mycie mi się znudziło to nie mogłem dopuścić by drugi sutek czuł się samotny! Słuchałem jego cichych westchnień i sapanie mojego imienia. Czułem jak mój ukochany cały się napina i rozluźnia, w zależności od nasilania pieszczot. Usta zastąpiłem drugą dłonią i wspiąłem się do jego malinowych ust. Oparłem go o bok wanny i delektowałem się jego ustami. Nasze ciała ocierały się o siebie. Po chwili oderwałem się od jego ust, tym samym pomiędzy naszymi językami pozostała cienka nitka śliny. Uśmiechnąłem się na to i zszedłem w dół. Przed moją twarzą ujawniła mi się jego dumnie stojąca erekcja. Mój uśmiech się momentalnie poszerzył, ustami zacząłem ją delikatnie muskać oraz szczypać ząbkami. Całowałem dokładnie cały trzon z główką, aby po chwili wziąć go głęboko w usta. Na tą pieszczotę jęknął głośniej, muzyka dla moich uszu.
Co lepsze po niedługim czasie zalał moje usta ciepłą, białą w dużych ilościach cieczą. Wyjąłem go z ust i wziąłem go w rękę poruszając ją w górę i w dół co spowodowało dopełnienie poprzedniego orgazmu, przez co wytrysnął mi na twarz. Sapał, bardzo sapał, ale co zrobi, że ma niewyżyte uke. Uśmiechnąłem się zadziornie i wziąłem na palec spermę z policzka, a po chwili zatopiłem ten sam palec w swoich ustach i poruszałem nim do przodu i do tyłu. Sam nie wiem jak ja jeszcze sam nie doszedłem. Przymknąłem oczy i dokładnie wylizałem jego prącie. Otworzyłem ponownie oczy i spojrzałem na jego twarz. Piękna i zarumieniona. Słodziak! Podniosłem się z jego pomocą, czyli mu mało jest! Wiedziałem. Podniósł moje biodra, a po chwili wbił się we mnie brutalnie na co jęknąłem zadowolony. Kocham tą jego nutkę pikanterii. Siedziałem chwilę na jego biodrach, chcąc się przyzwyczaić, jednak mój ukochany stwierdził inaczej. Oparłem się o jego ramiona, prawie kładąc się na nim, a on podniósł mnie za biodra i zaczął szybko oraz rytmicznie wchodzić. Jęczałem mu wprost do uszka. Obaj byliśmy spoceni, a nasze ciała gorące. Woda robiła się chłodna, przez co ochładzała nasze zgrzane ciała.
- Ach, Akira! Tutaj!
Krzyknąłem zadowolony, gdy wchodził pod różnymi kątami, aż w końcu trafił w ten jedyny, właściwy. Zaczął główką penisa napierać na moją prostatę z coraz to większą siłą, która narastała jak wchodził we mnie. W końcu jego nabrzmiała męskość zadrżała i doprowadziła go do kolejnego orgazmu. Rozlał się we mnie, a ja pobrudziłem nasze brzuchy. Jego biodra opadły na dno wanny, a mój tyłek wraz z nimi. Sapaliśmy cicho
ze zmęczenia.
- Byłeś wspaniały, Akiś. Jak zawszę.
Powiedziałem pomiędzy przerwami na nabranie powietrza do płuc, czyli sapania i musnąłem jego usta.
- Ty też, Kociaku.
Odpowiedział, równie zmęczony i odwzajemnił pocałunek. Głaskał moje plecy. Chwilę tak leżeliśmy, ale z powodu, że woda zrobiła się lodowa oraz nieprzyjemna to wyszliśmy. Ubrałem się jakoś w miarę normalnie, a Aki powoli się szykował, była już jedenasta. Czułem w sercu, że coś się stanie.
- Musisz jechać? Proszę zostań, nie jedź. Wyjazd nie jest najważniejszy! Przecież wiesz, że będę się martwić. Mam dziwne przeczucia.
Próbowałem go jakoś przekonać.
- Kochanie wiesz, że już nie ma odwrotu, muszę jechać. Nic się nie stanie, obiecuję, będę uważał. Jak dojadę to zadzwonię do Ciebie, Skarbie. Będę dzwonić codziennie, obiecuję.
Pocieszył mnie i objął czule, ubierając powoli swoją skórzaną kurtkę. Pocałował mnie we włosy, w nos, policzku, brodę, a na końcu w usta. W usta najdłużej całował, delektując się nimi.
- Obiecaj, że wrócisz szybciej niż zdążę powiedzieć „stół z powyłamywanymi nogami”.
Szepnąłem mając w oczach łzy. Nie chce by jechał, mam głupie przeczucia.
- Obiecuję, zanim się nie obejrzysz to wrócę. Kocham Cię, Takanori.
Odpowiedział, delikatnym i czułym głosem. Pocałował mnie ostatni raz i przytulił ocierając moje łzy. Założył czarny kask i wsiadł na motor. Odpalił go, a ja jeszcze podbiegłem i uchyliłem szybkę od kasku.
- Ja ciebie też kocham, Aki. Wracaj szybko. Jedź z Bogiem.
Wydusiłem z siebie. Nie byłem zbyt religijny, ale czasem trzeba. Zasłoniłem mu znów tą szybką i przytuliłem ostatni raz. Odjechał. Patrzyłem tak za nim, a on jeszcze mi pomachał. Stałem tak, patrząc dopóki nie zniknął mi z horyzontu, a warkot silnika nie przestał docierać do moich uszu. Wróciłem do domu, by móc się spokojnie wypłakać.
Po trzech tygodniach czekając w końcu na jego powrót mojego ukochanego wszystko przygotowywałem. Rozmawiałem z nim rano i mówił, że będzie tak pod wieczór, więc przygotowałem wystawną kolację i coś na pikantną oraz pełną przeżyć noc. Jednak te przygotowania przerwały
mi dźwięki dzwoniącego telefonu. Poszedłem cały w skowronkach do salonu, nucąc skoczną piosenkę z uśmiechem na ustach.
- Hallo? Tutaj Takanori, z kim rozmawiam?
Zapytałem z uśmiechem do słuchawki.
- Tutaj doktor Toshiya Dashi, dzwonię w jednej bardzo ważnej sprawie. W pobliżu Tokio był poważny wypadek i podejrzewamy, że poszkodowany w tym wypadku może być Akira Suzuki, czy może pan przyjechać w sprawie rozpoznania zwłok?
Zapytał doktor, a moje serce momentalnie pękło. Spokojnie Takanori, to na pewno pomyłka. Tak, tak to na pewno pomyłka, pojedziesz i wrócisz, przecież Aki zaraz wróci, prawda?
- Dobrze, zaraz będę.
Lekarz w międzyczasie podał mi adres i pojechałem tam. Wszedłem do kostnicy w zielonkawym fartuchu. Odsłonili ciało, a ja wręcz zacząłem wyć. Ciało było bardzo zwęglone, ale coś błyszczało, był to medalik, medalik Akiry! Dostał go ode mnie.
- T-tak to Akira Suzuki.
Skwitowałem w łzach. Płakałem, wyłem, krzyczałem.
Nie, to nie może być prawda! Nie! Nie zgadzam się! Otworzyłem oczy z wielkim krzykiem podnosząc się gwałtownie. Znów to wróciło, znów! Ja nie chce, ja już mam dość tego wszystkiego. Psycholog, psychiatra no w końcu mnie do psychiatryka wyślą. Zacząłem nad zwyczajniej płakać w poduszkę. Mam dość, mam po prostu dość. To wszystko mnie wykańcza. Po raz kolejny się musiałem wziąć tuzin moich leków uspakajających. Podniosłem się i ubrałem zwykłe spodnie dresowe, bluzkę i na to kurtkę. Upiąłem Korona wychodząc na dwór z nim. Była ulewa, ale chuj z nią. Musiałem się przejść by w domu nic nie rozjebać na kawałki. Płakałem, płakałem z bólu psychicznego. Koron wiernie szedł koło mojej nogi, on mi został. No może też Kou, ale to tak przelotnie. Dotarłem nawet nie wiem gdzie, ale wszedłem do pierwszego lepszego baru z Koronem. Zapłaciłem za to by pies mógł przebywać w lokalu i usiadłem przy barze. Zamawiałem drink za drinkiem, piwo za piwem, kolejkę za kolejką. Piłem wręcz do zamknięcia baru, potem nogi mi się plątały. Przed oczami nadal miałem widok zwęglonego ciała Akiry, a bynajmniej miałem takie wrażenie, że jego. Ulice były puste, ale to było złudne, gdy ciężarówka oblała mnie wodą z kałuży, a ja wpadłem na jakąś parę. Miło. Opierdolili mnie, a ja nic sobie z tego nie robiąc poszedłem dalej. Było ciemno, a wcześniejsze zdarzenie sprawiło, że troszkę wytrzeźwiałem, minimalnie. Koron szedł już zmęczony, a mi plątały się nogi. Spojrzałem w górę ze łzami.
- Dlaczego Aki? Obiecałeś, obiecałeś, że wrócisz. Obiecałeś.
Szeptałem cicho łkając. Patrzyłem w wielki, błyszczący księżyc
oraz gwiazdy, które migotały na czarnej kurtynie nieba. Zobaczyłem spadającą gwiazdę. Przymknąłem oczy, z których wypływały małe diamenciki, zwane łzami.
- Proszę, chce by Aki żył, wrócił. Po prostu by był.
Wyszeptałem i dotarłem do domu. Jak tylko dotarłem do mieszkania położyłem się na kanapie usypiając. W uszach rozbrzmiało mi nasza ulubiona piosenka „Hallelujah”. Kocham ją. Obudziłem się z nią w uszach, ale było ciemno, a w drzwiach chrobotał zamek. Wystraszyłem się i ponownie szybko położyłem, włamywać? Nie no, ale? Nie, nie możliwe. A może jednak? Ech! Po chwili drzwi ustąpiły, a w nich była wysoka osoba. Była zmoknięta, bo słyszałem jak szeleszczą tej osobie buty jak i kurtka, pewnie skórzana.
Zapalił światło duże, a ja przymknąłem szybko oczy. Podszedł do mnie i pogłaskał mnie całując w czoło, zaraz.... czy on mnie pocałował w czoło? Otworzyłem oczy i tutaj szok! To był Akira!
- Kochanie, wytłumaczę Ci to.
Co on chce mi tłumaczyć, przecież nie zmartwychwstał!
- Aki..
Szepnąłem przez łzy, strzeliłem mu tak w twarz, że sobie popamięta, a potem go pocałowałem namiętnie i czule. Objął mnie i oddał pocałunek.
- Takuś, musiałem po prostu wszystko przemyśleć, ten kto zginął był moim dublerem. I tak to był jakiś gościu co zrobił to dobrowolnie. Przepraszam, ale już jestem. Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham. Nie zostawiaj mnie już samego na tak długo.
- Dobrze. Przepraszam Cię.
- Nie masz za co, Kotku.
THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz