Beta: Brak
Paring: Reituki
Ostrzeżenia: przekleństwa, scena erotyczna. Szedłem spokojnie późną nocą z
dyskoteki z moim kolegą, z roku, na uniwersytecie muzycznym i
plastycznym zarazem. No cóż, trzeba się odchamić i to ostro! A
szczególnie po ostrym zapieprzu przed sesją. Na pustych i
opustoszałych ulicach Tokio szliśmy we dwoje, no szczerze teraz to
tylko ja, ponieważ Kouyou poszedł już do domu. Szedłem spokojnie
w krótkich, obcisłych szortach, a paseczkami do nich miałem na
kokardce zakolanówki. Szedłem w szpilkach, a górna garderoba to
był gorset i bolerko. Byłem ostro umalowany i słyszałem jakieś
dudnienie silników motorów, nie wiem ile było, znów są pewnie te
głupie wyścigi. Wielu się zatrzymywało przy mnie i pytało ile
biorę za noc, za loda, za chuj wie co. Ignorując to, poprzez
zarzucanie grzywką, wszedłem na przejście dla pierwszych i nagle
jeden praktycznie mi przed oczami przejechał, myślałem, że zawału
dostanę, czy coś! Ruszyłem dalej, trzęsąc się, ten gościu
zawrócił i coś do mnie mówił, a chuj z nim. Zdjął kask i
chciał nawet za mną biec, ale nie zwracałem na to uwagi. Poszedłem
do swojego mieszkanka, gdzie od razu wziąłem gorącą kąpiel i do
łóżka. Była 5:45, czyli mam jeszcze dwie godziny snu i trzeba
wstać na wykład! No kurwa! Eh, już nigdy po sesji na dyskę.
Usnąłem, ale może dla mnie to była chwila, ale zadzwonił budzik
tym upierdliwym głosem „Kochanie, meow, czas wstawać. Tygrysie!”,
nienawidzę mojego przyjaciela, Kouyou! Jak ja się mogę z takim
idiotą zadawać! On to na złość ustawił. Wyłączyłem to gówno
i podniosłem się. Ubrałem rurki oraz najzwyklejszą koszulkę z
napisem „Tokio”. Ubrałem glany, umalowany i uczesany wyszedłem
z torbą na ramieniu, gdzie był zeszyt A4 i rozmaite ołówki wraz z
długopisem. Poszedłem do mojego garażu na dole i pojechałem na
rowerze tam z powodu pięknej pogody, a nie mam blisko na uniwerek.
Kij, ze śniadaniem. Skręcałem powoli na następną uliczkę i ktoś
prosto jebnął we mnie, spojrzałem już po fakcie, był to ten sam
gościu co wczoraj na motorze, ale dziś był w aucie marki Nissan.
Super, mój nowy rower, za 5 moich wypłat, z bycia kelnerem, poszedł
się jebać! Szprychy poszły, koło wygięte, siodełko chuj wie
gdzie, kierownica też nieciekawa, a ja byłem brudny, posiniaczony i
jeszcze mam złamanie otwarte, przez co darłem się w niebo głosy,
no boli, kurwa!
W końcu nadjechała karetka wezwana
przez jakiegoś przechodnia. Wzięli mnie szybko do karetki i
zawieźli do pobliskiego szpitala. Myślałem, ze oszaleje, gdy
usłyszałem, że cholernie boli nastawianie, a bez znieczulenia,
pewnie zejdę na miejscu! Choć czy może być coś gorszego od
złamania otwartego? Tak, jest! Nastawianie kości ze złamania
otwartego! No kurwa, zaraz się pochlastam. Jak zobaczyłem igłę,
która miała podać znieczulenie to zrobiłem się blady jak ten
kitel lekarza, chirurga, czy nie wiem kto to jest, nie znam się.
Podali to znieczulenie i po chwili nie czułem bólu, ale dziwne
mrowienie w całej ręce, a potem jakby była głazem, nie mogłem
nią ruszać. Jak lekarz przystąpił do działa, zwanego teraz
nastawianiem tej jebanej, wystającej kości z mojej ręki to padłem
w długą, widząc to co on robi z nią.
Obudziło mnie
pikanie maszyn. Nie wiem dokładnie ile leżałem bądź spałem,
albo kij wie co robiłem, ale ręki nadal nie czułem! Pamiętam
tylko urywki z końcowej scenki przed omdleniem. Rozejrzałem się i
okazało się to iż znajduję się w sali szpitalnej. Ściany były
lekko błękitne, koloru piany morskiej bardziej, a w sali znajdowało
się jedno, wielkie, a raczej olbrzymie okno. A przez nie wpadały w
wielkich ilościach promienie światła. Ja leżałem natomiast na
lewo od tego okna, a koło mojego łóżka, w którym leżałem stała
mała półeczka nocna o białym kolorze. Na nim był wazonik z
kwiatami tulipana, a one miały bardzo urozmaicone kolory. Fiolet,
żółty, niebieski, czerwony oraz wiele innych. Obok przeźroczystego
wazoniku z kwiatami leżała mała karteczka, zgięta w pół.
Wziąłem ją do ręki zdrową ręką i zacząłem czytać to co tam
było napisane „Drogi Chłopcze. Chciałbym Ciebie przeprosić
bardzo za szkody, które spowodowałem tym wypadkiem, kwiaty są dla
Ciebie. Postaram się zrekompensować wyrządzone szkody. Yuu
Shiroyama.”. Odczytałem z karteczki i odłożyłem z głębokim
westchnięciem. Na półeczce znajdowały się również różne
smakołyki. Batoniki, pomarańcze, banany oooo czekolada! Kocham
czekoladę! Dobra gościu znalazłeś mój słaby punkt! Od razu
złapałem za tabliczkę mlecznej czekolady, nawet trafił z firmą.
Otworzyłem opakowanie, choć za pomocą jednej ręki i zębów było
to dość trudne, ale dałem radę. Zacząłem się od razu zajadać
połamaną czekoladą, ale czasami udając taką „szlachtę”.
-
No milordzie, co sądzisz o tym wyśmienitym dla podmienia smakołyku?
- Ależ on jest wręcz wyborny, mój Drogi! Sama słodycz.
Gadałem sam ze sobą, Tsa. Jestem dziwny, bardzo dziwny,
czasem..
Ze szpitala wyszedłem dość szybko, ponieważ
poco mają trzymać praktycznie zdrowego człowieka na oddziale,
tylko po nastawianiu ręki, kości, kij wie co. Szybko wróciłem do
swojego domu, mieszkania, bloku czy tam budynku. Za pomocą klucza
wszedłem na klatkę schodową i wyciągnąłem kartę magnetyczną
by przejść na dalszą część korytarza. Zawołałem windę i
wsiadłem do niej po chwili wciskając guzik z numerem dziewięć. Po
chwili z BMX'em wleciał mój sąsiad, i tutaj pojawia się ten
moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to on cię potrącił autem!
No ma czarnego nissana, ma Yashimurę, taki motor. No to pięknie.
Ignorując dość wysokiego osobnika ubranego w czarne, podarte
rurki, za dużą koszulkę z napisem „YOLO”, ciemnozieloną tak
samo za dużą bluzą oraz z czapką z daszkiem, z „NY”,
która ulizała jego czarne rozczochrane włosy. Boże czy on widzi
te końcówki! Takie rozdwojone, a fe! Nie chcąc na niego patrzeć
po chwili znalazłem się na swoim piętrze i wszedłem na korytarz.
Chciałem jak najszybciej się uspokoić po tym wszystkim i
jakoś się umyć, zaraz jak mam się z tą ręką myć! Bardzo
rozmyślając nalałem do dużej miski wodę, bardzo ciepłą wodę i
chociaż wymoczyłem sobie stopy, jak na razie, potem przeszliśmy do
trudniejszej części misji. Szarpałem się jak głupek, gdy
zdejmowałem bluzkę. Wtedy robiłem najróżniejsze akrobacje i
gimnastykę. Nawet sąsiedzi zaczęli walić miotłą o sufit, że
mam tak głośno odbywać stosunku płciowego z kimś, ja pierdolę!
Nigdy nikogo nie miałem, nigdy mnie oni z nikim nie widzieli to z
kim miałem bym się ruchać?! Nie wierzę już w nich. Boże,
pomódlmy się za idiotów, debili i imbecylów.
Moja
kąpiel się skończyła po godzinie, dwóch, nie wiem, ale wiem, że
moje mieszkanie zalałem doszczętnie. Jedną ręką jakoś udało mi
się to wszystko wysuszyć, właśnie jakoś. Moje panele! Moje
bardzo biedne panele. Eh. Po tym wszystkim naciągnąłem bokserki na
tyłek i jakąś koszulkę delikatnie nałożyłem na siebie. Bardzo
delikatnie. Gasząc telewizor i zamykając okno balkonowe udałem się
do oliwkowego pomieszczenia, gdzie znajdowała się trzydrzwiowa
szafa, łóżko na środku, a w kącie stało biurko z laptopem,
gitara i regał na książki. Z niego wyciągnąłem jedną ciekawą
książkę detektywistyczną i położyłem się na moim łóżku
obok mojego kochanego psa, Korona. Nawet nie wiem kiedy moja głowa
opada bezwładnie na miękką poduszkę w czarną w białe kropki
podszewce.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Przetarłem senne
oczy i starłem z kącika ust trochę śliny, nie ma to jak się
ślinić! Pukanie nie ustawało więc podniosłem się i wręcz
zaczynałem przeklinać tą usztywnioną rękę i ubrałem puchate
kapciuchy. Udałem się po chwili do moich drzwi wejściowych,
gdzie za nimi znajdował się ktoś, kto chciał się do mnie
skutecznie dobić. W myślach miałem różne propozycje kto to może
być. Może policją, która została nasłana przez moich kochanych
sąsiadów, że niby za głośno odbywam stosunek seksualny, którego
nie odbywam, ponieważ nie mam z kim, a pies się nie liczy! Nie
jestem zoofilem. Choć i o to mnie podejrzewali. Tak, Takanori
Matsumoto jest zoofilem, nie wiem kurwa gdzie! To, że jestem dla
mojego Koronak jak mamusia to nic nie oznacza! Wcale. Choć jeszcze
mogła być to przemiła staruszka z drugiej klatki co przynosi mi
zawszę zapas ramenu, pączki i ciasteczka czekoladowe. Przemiła
kobieta. Jednakże nie sądziłem, że tam ujrzę mojego
znienawidzonego sąsiada, Yuu.
- Hej, Takanori.
Powiedział,
co dziwne był tak szarmancko ubrany, pfff.
- Cześć, coś
chcesz? Już wystarczająco dużo zrobiłeś.
Odparłem atakując
go.
- Nie, chciałem przeprosić za to, że na ciebie wjechałem,
ano, odkupiłem ci rower!
Powiedział ucieszony dając mi
wspomnianą rzecz.
- Dziękuje, nic się nie stało, idź już.
Potraktowałem go praktycznie z góry i zamknąłem drzwi jak
odszedł.
Po tym wszystkim chciałem odpocząć i w końcu to
wszystko ogarnąć. Usiadłem na kanapie wieczorem, było dość
cicho, co mnie cieszyło. Zapaliłem małą lampeczkę w rogu pokoju
i wziąłem do ręki zdjęcie z ławy. Na tym zdjęciu byłem ja z
moim kochanym Akim, ale niestety jakiś delikatnie mówiąc chuj,
wjechał w niego na motorze, jak ten wracał z pracy. Zresztą także
na motorze. Miał piękną Yashimure, czarną. Kupiłem mu ją na
dwudzieste siódme urodziny. Z zeznań tego gościa co go zepchnął
to na zakręcie zajechał mu drogę, a on nie mogąc wyhamować
wypadł za barierkę i zaczął spadać na skalistym urwisku. Motor
wybuchnął w trakcie co sprawiło, że jego ciało zostało
odrzucone i zwęglone. Pamiętam jak się ze mną żegnał. Pracował
w Hokkaido by dorobić na nasze wakacje. Odłożyłem zdjęcie i
gapiłem się w nie, nawet nie wiedząc kiedy usnąłem.
Był jak zwykle piękny piątkowy poranek, ale jednak wiedziałem, że
to będzie nasz ostatni wspólny poranek na dłuższy czas. Aki miał
wyjechać do Hokkaido, do pracy. Podniosłem się wcześnie rano,
była szósta, a on o dwunastej wyjeżdża na swojej Yoshimurze,
którą mu kupiłem za zarobione pieniądze w restauracji mojego
wujaszka Naokiego. Zamyślony zszedłem po schodkach na parter, w
końcu mieszkaliśmy u niego, w domku jednorodzinnym. Był bardzo
piękny i urządzony w starojapońskim stylu. To mi się najbardziej
podobało w tym. Poszedłem do kuchni w celu zrobienia śniadania dla
niego. Przyrządziłem jego ulubione jajka sadzone na tostach ze
szczypiorkiem. Tosty nie mogły być ani za brązowe, ani za żółte
od masła. Tak, on był bardzo, ale to bardzo wybredny. Jak tylko
wszystko ładnie urządziłem na srebrnej tacy to zaparzyłem jego
kawkę, musi być rozpuszczalna z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru
brązowego. Co lepsze mleko musiało być świeże, pół tłuste i w
szklanej butelce. Wszystko jeszcze udekorowałem sałatą na talerzu,
cytrynką i rzodkiewką. Zaniosłem mu to powoli. Jednak bycie
kelnerem się przydaje! Nic nie rozlałem z kawy. Odłożyłem tacę
na biurko obok i usiadłem na łóżku.
- Aki, Aki kochanie.
Wstajemy, śniadanko przyszło.
No była godzina dziewiąta. Mój
śpioszek.
- Akiś, kociaku bo cię zgwałcę.
Zagroziłem
mu, a ten się uśmiechnął perwersyjnie.
- Uh ty! Wstawaj no.
Mruknąłem i w końcu położyłem mu to śniadanie na kolanach,
a ten widząc jej zawartość aż się uśmiechnął. Zajadał
się z szerokim uśmiechem.
Po tym jak zjadł postanowiliśmy
się razem umyć, toteż poszliśmy do pomieszczenia zwanego
łazienką. Napuścił dużo ciepłej wody do wanny i rozebrał mnie,
a następnie siebie. Uwielbiałem patrzeć na jego nagie ciało. Nagi
tors, nagie ramiona. Był taki idealny. Weszliśmy do parującej
wody, która natychmiastowo ogrzała nasze organizmy. Wziąłem
gąbeczkę w kształcie serca do ręki i namydliłem ją. Położyłem
się na brzuchu przednim, a każdy ruch jaki wykonałem graniczył z
podrażnieniem jego prącia przy pomocy mojego torsu. Lubiłem
słuchać jak mruczy. Delikatnie obmywałem jego doskonale wykreowany
tors gąbeczką, a wargami muskałem jego różowiutkie sutki. Pod
dotykiem moich warg oraz dłoni, ponieważ mycie mi się znudziło to
nie mogłem dopuścić by drugi sutek czuł się samotny! Słuchałem
jego cichych westchnień i sapanie mojego imienia. Czułem jak mój
ukochany cały się napina i rozluźnia, w zależności od nasilania
pieszczot. Usta zastąpiłem drugą dłonią i wspiąłem się do
jego malinowych ust. Oparłem go o bok wanny i delektowałem się
jego ustami. Nasze ciała ocierały się o siebie. Po chwili
oderwałem się od jego ust, tym samym pomiędzy naszymi językami
pozostała cienka nitka śliny. Uśmiechnąłem się na to i zszedłem
w dół. Przed moją twarzą ujawniła mi się jego dumnie stojąca
erekcja. Mój uśmiech się momentalnie poszerzył, ustami zacząłem
ją delikatnie muskać oraz szczypać ząbkami. Całowałem dokładnie
cały trzon z główką, aby po chwili wziąć go głęboko w usta.
Na tą pieszczotę jęknął głośniej, muzyka dla moich uszu. Co
lepsze po niedługim czasie zalał moje usta ciepłą, białą w
dużych ilościach cieczą. Wyjąłem go z ust i wziąłem go w rękę
poruszając ją w górę i w dół co spowodowało dopełnienie
poprzedniego orgazmu, przez co wytrysnął mi na twarz. Sapał,
bardzo sapał, ale co zrobi, że ma niewyżyte uke. Uśmiechnąłem
się zadziornie i wziąłem na palec spermę z policzka, a po chwili
zatopiłem ten sam palec w swoich ustach i poruszałem nim do przodu
i do tyłu. Sam nie wiem jak ja jeszcze sam nie doszedłem.
Przymknąłem oczy i dokładnie wylizałem jego prącie. Otworzyłem
ponownie oczy i spojrzałem na jego twarz. Piękna i zarumieniona.
Słodziak! Podniosłem się z jego pomocą, czyli mu mało jest!
Wiedziałem. Podniósł moje biodra, a po chwili wbił się we mnie
brutalnie na co jęknąłem zadowolony. Kocham tą jego nutkę
pikanterii. Siedziałem chwilę na jego biodrach, chcąc się
przyzwyczaić, jednak mój ukochany stwierdził inaczej. Oparłem się
o jego ramiona, prawie kładąc się na nim, a on podniósł mnie za
biodra i zaczął szybko oraz rytmicznie wchodzić. Jęczałem mu
wprost do uszka. Obaj byliśmy spoceni, a nasze ciała gorące. Woda
robiła się chłodna, przez co ochładzała nasze zgrzane ciała.
-
Ach, Akira! Tutaj!
Krzyknąłem zadowolony, gdy wchodził pod
różnymi kątami, aż w końcu trafił w ten jedyny, właściwy.
Zaczął główką penisa napierać na moją prostatę z coraz to
większą siłą, która narastała jak wchodził we mnie. W końcu
jego nabrzmiała męskość zadrżała i doprowadziła go do
kolejnego orgazmu. Rozlał się we mnie, a ja pobrudziłem nasze
brzuchy. Jego biodra opadły na dno wanny, a mój tyłek wraz z nimi.
Sapaliśmy cicho ze zmęczenia.
- Byłeś wspaniały, Akiś.
Jak zawszę.
Powiedziałem pomiędzy przerwami na nabranie
powietrza do płuc, czyli sapania i musnąłem jego usta.
- Ty
też, Kociaku.
Odpowiedział, równie zmęczony i odwzajemnił
pocałunek. Głaskał moje plecy. Chwilę tak leżeliśmy, ale z
powodu, że woda zrobiła się lodowa oraz nieprzyjemna to wyszliśmy.
Ubrałem się jakoś w miarę normalnie, a Aki powoli się szykował,
była już jedenasta. Czułem w sercu, że coś się stanie.
-
Musisz jechać? Proszę zostań, nie jedź. Wyjazd nie jest
najważniejszy! Przecież wiesz, że będę się martwić. Mam dziwne
przeczucia.
Próbowałem go jakoś przekonać.
- Kochanie
wiesz, że już nie ma odwrotu, muszę jechać. Nic się nie stanie,
obiecuję, będę uważał. Jak dojadę to zadzwonię do Ciebie,
Skarbie. Będę dzwonić codziennie, obiecuję.
Pocieszył mnie i
objął czule, ubierając powoli swoją skórzaną kurtkę. Pocałował
mnie we włosy, w nos, policzku, brodę, a na końcu w usta. W usta
najdłużej całował, delektując się nimi.
- Obiecaj, że
wrócisz szybciej niż zdążę powiedzieć „stół z
powyłamywanymi nogami”.
Szepnąłem mając w oczach łzy. Nie
chce by jechał, mam głupie przeczucia.
- Obiecuję, zanim się
nie obejrzysz to wrócę. Kocham Cię, Takanori.
Odpowiedział,
delikatnym i czułym głosem. Pocałował mnie ostatni raz i
przytulił ocierając moje łzy. Założył czarny kask i wsiadł na
motor. Odpalił go, a ja jeszcze podbiegłem i uchyliłem szybkę od
kasku.
- Ja ciebie też kocham, Aki. Wracaj szybko. Jedź z
Bogiem.
Wydusiłem z siebie. Nie byłem zbyt religijny, ale
czasem trzeba. Zasłoniłem mu znów tą szybką i przytuliłem
ostatni raz. Odjechał. Patrzyłem tak za nim, a on jeszcze mi
pomachał. Stałem tak, patrząc dopóki nie zniknął mi z
horyzontu, a warkot silnika nie przestał docierać do moich uszu.
Wróciłem do domu, by móc się spokojnie wypłakać.
Po
trzech tygodniach czekając w końcu na jego powrót mojego
ukochanego wszystko przygotowywałem. Rozmawiałem z nim rano i
mówił, że będzie tak pod wieczór, więc przygotowałem wystawną
kolację i coś na pikantną oraz pełną przeżyć noc. Jednak te
przygotowania przerwały mi dźwięki dzwoniącego telefonu.
Poszedłem cały w skowronkach do salonu, nucąc skoczną piosenkę z
uśmiechem na ustach.
- Hallo? Tutaj Takanori, z kim rozmawiam?
Zapytałem z uśmiechem do słuchawki.
- Tutaj doktor Toshiya
Dashi, dzwonię w jednej bardzo ważnej sprawie. W pobliżu Tokio był
poważny wypadek i podejrzewamy, że poszkodowany w tym wypadku może
być Akira Suzuki, czy może pan przyjechać w sprawie rozpoznania
zwłok?
Zapytał doktor, a moje serce momentalnie pękło.
Spokojnie Takanori, to na pewno pomyłka. Tak, tak to na pewno
pomyłka, pojedziesz i wrócisz, przecież Aki zaraz wróci, prawda?
- Dobrze, zaraz będę.
Lekarz w międzyczasie podał mi
adres i pojechałem tam. Wszedłem do kostnicy w zielonkawym
fartuchu. Odsłonili ciało, a ja wręcz zacząłem wyć. Ciało było
bardzo zwęglone, ale coś błyszczało, był to medalik, medalik
Akiry! Dostał go ode mnie.
- T-tak to Akira Suzuki.
Skwitowałem
w łzach. Płakałem, wyłem, krzyczałem. Nie, to nie
może być prawda! Nie! Nie zgadzam się!
Otworzyłem oczy z wielkim krzykiem podnosząc się gwałtownie.
Znów to wróciło, znów! Ja nie chce, ja już mam dość tego
wszystkiego. Psycholog, psychiatra no w końcu mnie do psychiatryka
wyślą. Zacząłem nad zwyczajniej płakać w poduszkę. Mam dość,
mam po prostu dość. To wszystko mnie wykańcza. Po raz kolejny się
musiałem wziąć tuzin moich leków uspakajających. Podniosłem się
i ubrałem zwykłe spodnie dresowe, bluzkę i na to kurtkę. Upiąłem
Korona wychodząc na dwór z nim. Była ulewa, ale chuj z nią.
Musiałem się przejść by w domu nic nie rozjebać na kawałki.
Płakałem, płakałem z bólu psychicznego. Koron wiernie szedł
koło mojej nogi, on mi został. No może też Kou, ale to tak
przelotnie. Dotarłem nawet nie wiem gdzie, ale wszedłem do
pierwszego lepszego baru z Koronem. Zapłaciłem za to by pies mógł
przebywać w lokalu i usiadłem przy barze. Zamawiałem drink za
drinkiem, piwo za piwem, kolejkę za kolejką. Piłem wręcz do
zamknięcia baru, potem nogi mi się plątały. Przed oczami nadal
miałem widok zwęglonego ciała Akiry, a bynajmniej miałem takie
wrażenie, że jego. Ulice były puste, ale to było złudne, gdy
ciężarówka oblała mnie wodą z kałuży, a ja wpadłem na jakąś
parę. Miło. Opierdolili mnie, a ja nic sobie z tego nie robiąc
poszedłem dalej. Było ciemno, a wcześniejsze zdarzenie sprawiło,
że troszkę wytrzeźwiałem, minimalnie. Koron szedł już zmęczony,
a mi plątały się nogi. Spojrzałem w górę ze łzami.
-
Dlaczego Aki? Obiecałeś, obiecałeś, że wrócisz. Obiecałeś.
Szeptałem cicho łkając. Patrzyłem w wielki, błyszczący
księżyc oraz
gwiazdy, które migotały
na czarnej kurtynie nieba.
Zobaczyłem spadającą gwiazdę. Przymknąłem oczy, z których
wypływały małe diamenciki, zwane łzami.
- Proszę, chce by
Aki żył, wrócił. Po prostu by był.
Wyszeptałem i dotarłem
do domu. Jak tylko dotarłem do mieszkania położyłem się na
kanapie usypiając. W uszach rozbrzmiało mi nasza ulubiona piosenka
„Hallelujah”. Kocham ją. Obudziłem się z nią w uszach, ale
było ciemno, a w drzwiach chrobotał zamek. Wystraszyłem się i
ponownie szybko położyłem, włamywać? Nie no, ale? Nie, nie
możliwe. A może jednak? Ech! Po chwili drzwi ustąpiły, a w nich
była wysoka osoba. Była zmoknięta, bo słyszałem jak szeleszczą
tej osobie buty jak i kurtka, pewnie skórzana. Zapalił
światło duże, a ja przymknąłem szybko oczy. Podszedł do mnie i
pogłaskał mnie całując w czoło, zaraz.... czy on mnie pocałował
w czoło? Otworzyłem oczy i tutaj szok! To był Akira!
-
Kochanie, wytłumaczę Ci to.
Co on chce mi tłumaczyć, przecież
nie zmartwychwstał!
- Aki..
Szepnąłem przez łzy,
strzeliłem mu tak w twarz, że sobie popamięta, a potem go
pocałowałem namiętnie i czule. Objął mnie i oddał pocałunek.
- Takuś, musiałem po prostu wszystko przemyśleć, ten kto
zginął był moim dublerem. I tak to był jakiś gościu co zrobił
to dobrowolnie. Przepraszam, ale już jestem. Kocham cię.
- Ja
ciebie też kocham. Nie zostawiaj mnie już samego na tak długo.
-
Dobrze. Przepraszam Cię.
- Nie masz za co, Kotku.
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz