sobota, 9 sierpnia 2014

Hallelujah

Beta: Brak
Paring: Reituki
Ostrzeżenie: SMUTTTT

[Reita]

Był piękny sobotni poranek. Siedziałem spokojnie przed komputerem, jak zwykle od jakiegoś czasu. Zostałem takim typowym „no live”. Jest to od jakiegoś czasu, a mianowicie gdy zakochałem się w pewnej małej, pięknej osóbce, która zwana jest Takanorim bądź Rukim. Nie wiem kiedy to się stało, że zakochałem się w mężczyźnie, zawszę „niby” wolałem kobiety, a może jednak one były tylko zapchaj dziurą, ponieważ serce szukało kogoś wyjątkowego, który wypełni tą niezmierzoną jak kosmos dziurę? Możliwe. Wstałem w końcu od komputera i zacząłem się sam siebie okłamywać. Wziąłem telefon oraz portfel. W progu nikt mnie nie żegna, choć jeszcze sprzed miesiąca, stała tam moja matula. Wychodzę na dwór ubrany, pocieram skroń i słyszę ciche nucenie „Hallelujah”. Wsiadam do auta i odpalam je, odjeżdżając. Jadę powoli, przepisowo. To nie jest do mnie podobne. Nigdy, ja Akira Suzuki, gościu co wszyscy z drogówki Tokijskiej znają i jest kolekcjonerem punktów karnych i mandatów. Nie raz się śmialiśmy, że moje wypłaty z wytwórni na mandaty i naprawę auta. Z rozmyśleń nad tymi pięknymi latami wyrywa mnie klakson innego auta, ruszam i skręcam kilka przecznic dalej, zatrzymuję auto, wyciągam czekoladki i kwiaty z bagażnika. Mieszka na parterze i ma dość duże okna. Byłem zdziwiony, że ma żaluzje odsłonięte. Spoglądam z uśmiechem, widząc jego piękną, blond czuprynkę. Jednak ten uśmiech znika, gdy podchodzę bliżej. Nie był sam, obejmował go Yuu, mój „rywal”. Moje serce pękło na miliard kawałków. Odchodzę zdołowany tym i wywalam kwiaty oraz czekoladki do pobliskiego, mieszczańskiego śmietnika. Zdołowany tą sytuacją, zostawiam zamknięte auto przy jego bloku i szedłem przed siebie na długi spacer. Nie wiem ile tak spacerowałem. Słońce, które zachodziło i opatulało największe wieżowce, biurowce i drapacze chmur. Stoję na największym, łzy spływają powoli po mich policzkach spadając szybko w dół. Chcę jakiś znak od niego. Jednak on nie nadchodzi. Moje kroki prowadzone są ku krawędzi, w końcu przestaje mieć grunt pod nogami. Zaczynam spadać, a oschła śmierć rozkłada do mnie ramiona. Sam jak na zawołanie rozkładam je również, jakby chcąc się do niej przytulić, tak jak do kochającej matki. Siła ciężkości robi swoje i nabieram prędkości, skórzana kurtka przypomina teraz jakby pelerynę, a włosy robią co chcą. Otwieram tylko na chwilę oczy, po chwili moje ciało niespodziewanie styka się z podłożem. Oczy nadal mam otwarte. Widzę go, który czule obejmuję Yuu, a potem żegnając się z nim podchodzi do mnie, wyciąga do mnie rękę i szepcze do ucha ciche „Hallelujah”. Pulsu brak, a moja dusza staje obok i płacze bezdźwięcznym krzykiem rozpaczy. Wcześniej mu wysłałem SMS o treści: „Drogi Takanori, pewnie i tak nic sobie nie zrobisz w sprawię mojego samobójstwa, ale chcę tylko Ci przekazać, że kocham Cię. Nie ważne co nas dzieli czy kilometry czy śmierć, jak w moim przypadku. Kocham Cię i będę czuwać nad Tobą i Yuu. Przeproś chłopaków ode mnie i fanów. Na zawszę Twój Ue-chan”. Pisząc go płakałem jak głupi, ale cóż. Widziałem swój pogrzeb. Przyjaciół z dawnych szkół, nauczycieli, całą naszą wytwórnię i rzeszę fanów. Takanori płakał jak inni z naszego zespołu, ale wiem, że znajdą nowego, lepszego basistę. Urocze było jak przytulał się do Yuu. Chociaż tak będę się cieszyć z jego szczęścia. Moje ciało w trumnie nie wyglądało zbyt dobrze, było zmasakrowane. No nic. Przy zdjęciu pisało”Najlepszy syn, nie spełniony romantyk, niezwykły basista.”
THE END.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz