sobota, 9 sierpnia 2014

To był chyba zły pomysł cz.IV Świński kolega

Beta: Brak
Paring: Reituha
Ostrzeżenia: Standard: przekleństwa
-
Nie wiem czy to mogę tak nazwać, ale chyba Cię kocham.
- Ojejku, ja Ciebie też, Aki-chan. Następnym razem jak tak mnie zostawisz to cię utłukę.
- Kolejna osoba co mi grozi.
Zaśmiałem się.

Przejdź do listy blogów[Ruki]

- Kurwa, zaraz zdechnę.
Powiedziałem wkurzony z wycieńczenia. W trójkę błądziliśmy po tych pomieszczeniach. Byliśmy zmęczeni, głodni i odwodnieni.
- Wiecie, pozostaje picie własnego moczu.
Stwierdził Kai.
- No chyba nie. Wolę zdechnąć, niż pić własne siki.
Stwierdził obrzydzony czarnowłosy.
- Ale nie mamy innego wyboru, a to jest najbezpieczniejsze. Chyba, że wolisz się czegoś nabawić przez tą brudną wodę.
Mówił.
- Spokój! Nikt nie będzie pić sików. A teraz stulcie dziób!
Warknąłem na nich i szliśmy dalej. Mi było strasznie zimno. Miałem dreszcze i czułem, że ktoś nas obserwuje, ale do końca nie wiedziałem kto. Oni nawet na to uwagi nie zwracają. Objąłem sam siebie i szedłem dalej szczękając zębami. Na ścianach pisało co kilka metrów różne przestrogi, takie jak „Uważaj, nie odwracaj się. To tylko złudzenie.”, czy „Obserwuje cię. Nie uciekniesz. Pacz na boki”. I inne takie. Powoli nadzieja, która z początku tryskała ze mnie, uleciała jak woda z kranu. Miałem nagie stopy, a szliśmy po szkle.
- Shit!
Krzyknąłem, gdy znów mi się coś wbiło w stopę.
- Zaraz nie wytrzymam. Yuu masz jakąś szmatę?
Zapytałem przyjaciela. Niestety nie miał nic prócz chusteczek higienicznych. Zdjąłem swoją bluzkę, odkrywając przez to swój tors, którego nie lubię pokazywać i porwałem ów rzecz na mniejsze kawałki, po czym owinąłem poranione stopy. Podniosłem się i już miałem jako taki ochraniacz na stopy bo już szkło nie wbijało mi się w stopy. Szliśmy powoli dalej szukając wyjścia. Zobaczyłem jakieś pomieszczenie. Do moich uszu dobiegł krzyk Yuu oraz
Tanabe, ale co tam robiła świnia?! Odwróciłem się, a ich nie było, a potem ktoś lub coś wbiło mi ostrą rzecz w szyję, tym samym wstrzykując coś. Kątem oka widziałem tylko jakiś ryj świński. Nie ważne. Zrobiło mi się słabo i padłem. Obudziłem się jak by po chwili, dla mnie chwili, ponieważ nie miałem jakiegoś tam kontaktu ze światem realnym. Zauważyłem także budzących się Aoi'a oraz Kai'a. Byliśmy w dziwnych klatkach, a pod nami znajdowała się wielka kadź z wodą, w której ewidentnie była rozcieńczona krew, ale bardziej mnie martwiło co tam robią żarłacze białe! Kurwa, na chuj temu całemu JB rekiny!
- No nieźle.
Szepnąłem i zauważyłem coś do góry. Był otwór. Podniosłem się i wyciągnąłem rękę, ale byłem zbyt niski, więc podskoczyłem. Po kilku próbach udało mi się. Chwyciłem za to i automatycznie pociągnąłem w dół. Nagle kraty, które były moją podłogą otworzyły się i gdyby nie to, że trzymałem to coś, pewnie bym wpadł. Rekiny szybko się zainteresowały moją osobą.
- Em, hej chłopaki. Co tam? Nie zjecie mnie, prawda? Jestem taki chudy i kościsty.
Zaśmiałem się cicho i równocześnie rozpłakałem.
- Zacznij się kołysać, jak się rozbujasz to puść się.
Zalecił Kai. Próbowałem tak zrobić, ale jakiś rekin chwycił mnie za stopę. Krzyknąłem niemiłosiernie. Przypomniały mi się lekcje biologii. Wolną nogą zamachnąłem się i uderzyłem rekina w nos. Po chwili puścił, a ja rozbujałem się. Po chwili upadłem na podłogę.
- Fuck, fuck, fuck!
Krzyczałem z bólu trzymając się za poranioną nogę. Wyjąłem z nogi jego ząb.
-
O My God.
Mruknąłem i myślałem, że zemdleje. Zobaczyłem, że po chwili i oni do mnie dołączyli.
- Ej, Taka. Wszystko okey?
Zapytałem, a coś zaczęło pikać.
- Nie, nie tylko nie to!
Krzyknęli. Wzięli meni na ręce i zamknęliśmy się w ubikacjach. Znów usłyszałem dźwięk tej świni. Co ona nas tak prześladuje? Obudziłem się skuty, a raczej to było tak, że ja i Yuu byliśmy skuci tak, że mogliśmy dosięgnąć tak zwanego parapetu. Tylko Kaia nie mogłem nigdzie dostrzec. Ktoś ściągnął zasłonę i pojawił się również Kai, który był związany i na głowie miał pułapkę na niedźwiedzie. W telewizorku pojawił się ten idiota. Wytłumaczył zasady gry. Dosięgnąłem z Yuu klawiszy parapetu. Patrzyliśmy na nuty, ale jeden błąd i było porażenie prądem. Dopiero teraz zauważyłem, że mamy coś na nogach. Ponownie zaczęliśmy grać i tak w kółko. Za każdym błędem bolało coraz bardziej i bardziej.
- Dobra, teraz albo nigdy.
Sapnąłem do siebie przez knebel i w końcu się o dziwo udało.
Po sali rozniósł się śmiech. Miałem dość i z tej całej wściekłości rozwaliłem ten parapet odnajdując kluczyk. Odpiąłem swój, a Yuu po chwili uczynił to samo.
- Jak tu teraz pomóc Kaiowi.
- No nie wiem, ale nie wygląda to ciekawie.
- A jak ma wyglądać człowiek z pułapką na niedźwiedzia na głowie?
Zapytałem.
- Na dodatek uruchomioną!
Dodałem.
- Zaraz..Uruchomioną?!
Wystraszyłem, podbiegłem do Kaia i zacząłem go uwalniać. Gdzie kluczyk, kluczyk. Zauważyłem coś pod krzesłem.
- Klucz!
Krzyknąłem i zdjąłem mu to z głowy. Boże. Zapisać, nigdy nie słuchać Akiry. Nigdy!
Do pokoju wjechał ten mały sukinsyn. Rzuciłem się na niego, a on się perfidnie śmiał, ale to była niestety kukiełka.
- Kurwa!
Krzyknąłem i rozjebałem tej kukiełce łeb. Szliśmy powoli dalej do następnego pomieszczenia. Gdzie po drugiej stronie zauważyliśmy Akirę oraz Kouyou.
- Ej!
Zacząłem pukać w szybę.
Zauważyli nas. W końcu oni. Rozwaliłem szybę i rzuciłem im się na szyję
- Boże, żyjecie! Nic wam nie jest?!
Pytałem nerwowo.
- Nie, nie mały.
Odpowiedział Akira.
- No w sumie nic.
Dodał Uruha, a do nas dołączyła reszta. Mam już dość tego wszystkiego.
- Jak tylko stąd wyjdziemy to cię osobiście utłukę, Akira!
Zacząłem go opieprzać.

[Uruha]

Czułem się jak by mnie traktor przejechał, ale cieszyłem się, że w końcu powiedziałem Akirze to co tak ciążyło mi na sercu. Miałem powoli dość tego miejsca. Wtuliłem się w Akirę delikatnie. Usłyszeliśmy głosy świni.
- Co tu robi świnia?
Zapytałem, a Ruki, Aoi oraz Kai pociągnęli nas do innego pokoju, gdzie zabarykadowali nas. W tym pomieszcz
eniu znajdowało się wiele trupów. O fuj. Znów on się pojawił.
- Jeju. Jak ja Cię dawno nie widziałem JB.
Warknąłem. W pokoju zaczął ulatniać się jakiś gaz. No nieźle. Spanikowani zaczęliśmy biegać po pokoju aż zobaczyłem jakieś coś. Podszedłem i zacząłem układać zagadkę, która miała w sobie klucz. Gaz powoli zatruwał nasze płuca. W końcu ułożyłem to i wyciągnąłem klucz. Pobiegłem ostatkami sił do drzwi w celu ich otwarcia. Jak tylko wyszliśmy zauważyliśmy świnię, a bynajmniej człowieko świnię. Zrobiło nam się słabo. Zrobiło nam się ciemno przed oczami. Co się dzieje?

[Reita]

Obudziliśmy się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Ja byłem na wolności, a reszta była przywiązana na takiej karuzeli. Gra polegała na tym, że jeden am zginąć. Nie wiedziałem kogo wybrać. Wśród nich był mój bliski przyjaciel, Toshiya.
Wszyscy krzyczeli „ uratuj mnie! Uratuj!”. Pociekły mi łzy.
- JB, ty skurwysynie.
Szepnąłem przez łzy i spomiędzy moich przyjaciół oraz chłopaka, wybrałem Toshiye.
- Przepraszam Toshi.
Szepnąłem przez łzy, a po chwili pukawka strzeliła, a ich wypuściła. Mam dość tego miejsca. Chwilę patrzyłem na ciało mojego przyjaciela i odwróciłem się wtulając w Kou.
Poszedłem za resztą gdzieś. Moją twarz opromieniło jasne słońca. Czy to koniec cierpień? Koniec? A może to złudzenie?

C.D.N


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz