sobota, 9 sierpnia 2014

Bestia

Beta: Hikari
Paring: Reituki
Ostrzeżenia: Scena erotyczna, wulgaryzmy

[Ruki]

   Z przemijającym czasem, zaczynał się powoli sezon letni. A co za tym idzie? Biwaki, ogniska i tym podobne! Nienawidzę ich, pełno robali, zimno i brudno. Brr! Zaczynam się zastanawiać nad tym czy lider mnie nie lubi, ponieważ na pierwsze dłuższe wolne niż 2-3 dni, a całe dwa tygodnie(Aż zapiszę w kalendarzu!) chce wywieźć mnie oraz chłopaków(Im to oczywiście odpowiada!) na obozowisko, oczywiście w ramach „integracji” między nami. Ale, ale! Mój wspaniały jakże urok osobisty sprawił(Czytajcie marudzenie.), ukróciło wyjazd do około 3 dni.
   Około piątej nad ranem do moich narządów słuchu dotarły bardzo nie przyjemne dźwięki, wydobywające się z budzika w moim telefonie. Narastająca, wkurwiająca muzyka stawała się dla moich uszu coraz bardziej nie do zniesienia, więc wynurzając rękę spod ciepłej kołdry, zacząłem szukać ów urządzenia. Z kolei, które znajdowało się na półce nocnej, stojącej obok łóżka. Po niedługim czasie poszukiwań telefonu, znalazł się w mojej dłoni. Jednak nie mogąc na dotykowym ekranie komórki znaleźć odpowiedniego przycisku, wyłączającego budzik, wysunąłem się na poziom nosa. Otwierając zaspane oczy, przecierając je drugą ręką, włączyłem jednocześnie budzik, odkładając go i przeciągając się, przy tym ziewając.
- Jesus, kurwa, ja pierdolę.
Mruknąłem na widok burdelu, po wczorajszym pakowaniu się. Niby to tylko trzy torby, które stoją w kącie pokoju, ale syf w całym, jak to możliwe?!
Podniosłem się po dłuższym czasie leżenia to pozycji siedzącej. Rozejrzałem się po zaciemnionym, przez granatowe żaluzje, pokoju, przy tym stwierdzając, że naprawdę panuje tam niezły burdel. Nie mięło dużo czasu, a bałagan zaczął mnie nieźle wkurwiać, więc w tym celu wygrzebałem się w końcu z łóżka, stając na równych nogach. Szybko pozbierałem bluzki, spodnie, bokserki i inne typu rzeczy wkładając je do trzydrzwiowej szafy. Na ramie przełożyłem pierwsze lepsze jeansy, czarną bokserkę i zieloną w czarną kratę koszulę.
   Wyszedłem z sypialni, idąc tym samym po piętrze do łazienki, gdzie jednym ruchem ubrania położyłem na pralce, a „piżamę” składającą się z bokserek i koszuli, wrzuciłem do kosza na pranie. Z ręcznikiem w ręku, gąbką oraz żelem pod prysznic pod pachą przekroczyłem szklane wrota oazy. Ręcznik przewiesiłem na górze prysznica, odkręcając kurki z zimną oraz ciepłą wodą. Ostre igiełki wodne, zaczęły atakować moją delikatną skórę, zmieniając co chwilę swoją temperaturę. Na dłoń wylałem, odrobinę chłodnego o zielonkawym zabarwieniu żel, po chwili nakładając na swoje ciało i rozsmarowując je.
Długo mi zajęło nacieszenie się tym przyjemnym stanem. Nie mniej, jednak ta iście przyjemna chwila odprężenia nie mogła trwać długo. Zakręciłem powoli oba kurki przy tym lekko krzywiąc minę, gdy w końcu ostre jak igła kropelki z czasem przestawały robić zmasowany atak na moją skórę. Sięgnąłem po ręcznik, który wisiał sobie na drzwiach prysznica. Opatulając swoje mokre ciało purpurowym, puchatym materiałem, wytarłem włosy, robiąc turban na chwilę. Wysuszyłem suszarką wilgotne włosy, przy czym nakładając nie wielką ilość odżywki na swoją dłoń by po chwili wcierać ją w lekko wysuszony busz na mojej głowie. Po wykonaniu najważniejszych czynności, sięgnąłem ręką na pralkę, skąd wziąłem parę czystych, czarnych bokserek, które na urodziny otrzymałem od basisty. W pomieszczeniu panowała dość „gorąca” atmosfera, lustro było zaparowane, a podłoga wydawała się dziwnie wilgotna. Chcąc podejść po czyste skarpetki, nadepnąłem na wielką kałużę na białych kafelkach, tym samym robiąc fikołka w powietrzu, z łoskotem upadając na ziemię, głośno klnąc. Jako tako podniosłem się masując dłońmi swoją biedną kość ogonową.
- Moja biedna dupa.
Mruknąłem pod nosem. Po chwili było lepiej, ale też nie dobrze. W końcu złapałem za te przeklęte skarpetki. Wkładając spodnie zauważyłem, że na szafce obok zlewu został mój zegarek. Zgarnąłem go z szafki, biorąc go do ręki, otworzyłem oczy szeroko.
- Kurwa!
Krzyknąłem zły, widząc, że jestem już grubo spóźniony. Zegarek wskazywał prawie godzinę siódmą, a na szóstą miałem być! Niezadowolony z tego faktu iż jestem już mega(!) spóźniony, w rękę złapałem mój czarny, nie za duży plecak na ramie oraz inne bagaże, wychodząc tym samym na podwórze, gdzie stało moje auto, marki KIA. Zapakowałem niezbędny balast do bagażnika, a już odpalając auto, odjechałem z piskiem opon. Jadąc na miejsce spotkania, rozglądałem się za niedużym parkingiem, który rzekomo miał się znajdować niedaleko domostwa Suzukiego. Czemu akurat tam? Ponieważ ów chłopak mieszkał najbliżej „wylotu” z Tokio. Mijałem w zawrotnej prędkości kolejne ulice, zakręty, skrzyżowania. Pomińmy sobie fakt iż o mały włos nie potrąciłem jakiegoś mohera. Ojć?
Po chwili skręciłem na mały parking, gdzie reszta zespołu już czekała na mnie już nieźle podenerwowana, nieubłagalnie gapiąc się na różnego rodzaju zegarki; w telefonie, tradycyjny na rękę czy też zegar elektroniczny, który znajdował się na dachu pobliskiego hipermarketu.
Miny każdego z osobna przyprawiały mnie o ciarki na plecach. Jednak mina blondyna, który stał przy swojej małej, czarnej walizce była inna. Wykazywała zmartwienie mieszające się z troską. W jego czekoladowych oczach kryło się jakieś silne uczucie, którego nie umiem do końca określić jakie ono jest. Zaparkowałem swoje auto, wysiadając otworzyłem bagażnik. Wyjąłem wszystkie walizki, zamykając auto, chowając kluczyki w torebce.
- Przepraszam za to spóźnienie.
Powiedziałem, ze skruchą w głosie, spuszczając przy tym głowę. Wszyscy prócz Akiry nakrzyczeli na mnie, a potem naburmuszeni odeszli do auta lidera, które było największe.
- Martwiłem się Taka-chan.
Powiedział, podchodząc do mnie blondyn, obejmując mnie ramieniem po przyjacielsku. Nie zważając na to czy ktoś będzie się na to gapił czy nie, wtuliłem się w ramie blondyna, choć na chwilę znajdując ukojenie w jego ramiona, przymknąłem oczy. Jego serce biło spokojnie, w taki przyjemny rytm, a ciepło, które biło od niego było tak niewyobrażalnie przyjemne, że sam nie zauważyłem kiedy objąłem go w pasie, szczelnie i tak stałem, tuląc go do siebie jak pluszowego misia. Cudowna aura nie trwałą długo, gdyż gitarzysta zaczął trąbić z auta lidera na nas, że mamy już przyjść. Nie chciałem, wolałem teraz tak stać i tulić się do mojego...przyjaciela? Nie wiem czy mogę go tak nazwać, od dłuższego czasu sądzę, że może być to coś więcej niż przyjaźni. Boje się jednak mu wyżalać z takich rzeczy. Wolę by na razie zostało tak jak jest.
- Takuś, musimy iść.
Powiedział bardzo ciepły, męski głos, a ja tylko wtuliłem się bardziej pokazując tym, że nie chcę. Nasze bagaże już wcześniej załadował perkusista, więc po co się spieszyć? Poczułem, jak ktoś nagle bierze mnie na ręce, moja reakcja była co najmniej śmieszna! Pisnąłem jak małe dziecko. Blondyn niósł mnie na rękach do auta, a ja wczepiłem się w niego, napawając się jego zapachem.
Siedziałem spokojnie ze słuchawkami w uszach, pragnąć choć odrobiny snu. Nie zauważając nawet, głowa opadła na ramie chłopaka z bandamką na nosie, który był wpatrzony w ekranik telefonu. Przymknąłem oczy, zaskakująco szybko usypiając. Ostatnie, co słyszałem to ciche mruczenie basisty, rozmowy chłopaków oraz warkot silnika.
Otworzyłem oczy jak tylko usłyszałem znów ten śliczny głos. Przetarłem piąstką zaspane oczy, ziewając. Podniosłem się z mojego „leżaka”. Popatrzyłem za okno. Van mijał ospale kolejne drzewa iglaste. Samochodem trochę trzęsło przez wyboje, ale nie zwracałem to uwagi. Spojrzałem na mały zegarek elektroniczny w kokpicie, pokazywał on zaś godzinę za cztery dziesiątą. Westchnąłem głęboko, a auto w końcu zatrzymało się na niedużej polanie nieopodal małego jeziorka z mostkiem. Oczarowany pięknymi widokami wyszedłem rozprostowując kości. Rozejrzałem się po okolicy z uśmiechem. Szum wody, szelest drzew mnie relaksował. Kładąc się na trawie, przymknąłem oczy, wciąż pozostając w tej przyjemnej euforii. Czułem jakbym mógł wszystko! Latać, oddychać pod wodą, po prostu wszystko. Po chwili to przyjemne samopoczucie, zostało mi brutalnie zniszczone, przez wilczura, należącego do Yuu. Z jednej strony lubię psy, ale ten jakoś mi szczególnie działa na nerwy. Zwierze zaczęło nieumiłowanie szczekać, a to, jakie to wydawanie dźwięku miało decybeli to nie powiem! Podniosłem się do pozycji siedzącej z mordem w oczach. Gdybym mógł to bym zabił czworonoga na miejscu tym spojrzeniem! Od czasu do czasu zdarzy się, że łaskawie się z nim pobawię czy coś, ale no kurde on mnie nienawidzi!
Odwracając na chwilę wzrok, zostałem brutalnie zaatakowany prze tą wielką kupę futra na czterech łapach. Pisnąłem, upadając na ziemię, a zwierze zaczęło mnie lizać.
- Weźcie to ode mnie!
Krzyczałem i wiłem się pod psem, który jednocześnie mnie łaskotał tym lizaniem. Po pewnym czasie, gdy tylko ta „bestia” łaskawie zeszła ze mnie, biegnąć w stronę swojego właściciela, wstałem na równe nogi. Zacząłem kroczyć w głąb lasu, trafiając na polanę, nieopodal krystalicznego strumyczka. Stanąłem na środku otwartego terenu, dopiero teraz zauważając, że nieopodal mnie stoi dumnie jeleń z pokaźnym porożem. Wzrok skierował na mnie, co przyprawiało mnie o dreszcze, widziałem jak takie zwierze może poturbować człowieka. Przez chwilę trwaliśmy w bezruchu jak zamarznięci. Nie mogłem nawet kiwnąć palcem, a rogaty poczuł się w moim towarzystwie zagrożenie, z mojej strony(Przecież nic mu nie zrobiłem! ;-;). Pochylił się do pozycji obronnej, tym samym przygotowując się do szarży na moją drobną osóbkę! Strach sparaliżował mnie całego, nie wiedziałem, co mam zrobić, jak się zachować. Moje myśli ogarnął wszechobecny chaos, a zwierze powoli zaczynało swój atak. Zamknąłem oczy z bezsilności, a z nich dodatkowo pociekły łzy. Zalały mnie zimne poty, gdy do moich uszu dobiegły dźwięki kopyt uderzających z dużą siłą w podłoże. Otworzyłem szeroko usta, chcąc, choć krzyknąć.
- Pomocy!
Krzyknąłem, gdy tylko moje struny głosowe mi na to pozwoliły. Myślałem, że to już koniec, lecz po chwili poczułem jak upadam. Nie bolało. Czułem tylko obejmujące mnie silne ramiona. Jeszcze chwilę się szamotałem.
- Zostaw mnie, chce żyć!
Mówiłem cicho ze łzami na policzkach. Uchyliłem delikatnie oczy. Znajdowałem się na ziemi, w ramionach Akiry, który mnie z kolei uspokajał. Nie słyszałem już kopyt, słyszałem tylko głos.
- Nic ci nie jest? Taka?
Powtarzał moje imię. Popatrzyłem już na niego szeroko otwartymi oczami, w których krył się strach. Spojrzałem na niego, nie wiem, czemu przeszły mnie w tym momencie przyjemne dreszcze wzdłuż krzyża.
- Nie, wszystko w porządku.
Odburknąłem cicho i wtuliłem się w niego jak tylko mogłem, chowając swój nosek w zagłębieniu jego szyi, mogąc tym samym napawać się jego słodkim zapachem. Chłopak podniósł mnie, niosąc na rękach do jednego z trzech namiotów, który jako jedyny na razie przy przekleństwach lidera oraz asyście jednego z gitarzystów został rozstawiony. Niby miał być dla Aoi'a i Uruhy, ale Rei stwierdził, że ja miałem dziś ciężki dzień i muszę się położyć. Uklęknął ze mną w ramionach przed wejściem do namiotu i położył na jego podłodze, wyścielanej miękkim, ciepłym kocem w kratkę. Ja i tak miałem dziwnym trafem dzielić z nim miejsce odpoczynku, więc przykrył mnie swoją bluzą. Zamknął namiot i poszedł pomagać.
Uchyliłem powieki. Ziewnąłem i przeciągnąłem się, bardziej okrywając się bluzą Suzukiego. Miałem na dobie tylko krótki rękawek, a wieczory i noce były jeszcze chłodnawe, co się dziwić, wiosna za ciepła nie była. Podniosłem się niechętnie, po paru, a może parunastu minutach leżenia. Usłyszałem dźwięk gitary, ciche śpiewy piosenek biesiadnych oraz odgłosy ogniska. Przetarłem oczy i otworzyłem namiot, wychylając na razie tylko głowę. Rozejrzałem się i zauważyłem resztę zespołu, siedzących na kłodach przy ognisku. Schowałem się ponownie, ubierając buty, i czarną, grubszą bluzę basisty, którą mnie okrył. Pachniała delikatnymi, ale dość intensywnymi perfumami męskimi. Uśmiechnąłem się na samą esencję zapachu w moich nozdrzach. Wyszedłem opatulony, siadając przy basiście.
- Ej, ładnie to tak beze mnie zaczynać?
Zaśmiałem się cicho, zgarniając przed Aoi'm gotową piankę z ogniska i zjadłem. Spojrzałem na zniesmaczonego gitarzystę i posłałem mu przyjacielskiego „całusa” na zgodę.
Czas przyjemnie mijał przyjemnie na rozmowie, właśnie mijał. W końcu Takashima musiał wpaść na pomysł picia. Dla niego ognisko bez alkoholu to nie ognisko. Choć od początku nie podobało mi się to jak obaj gitarzyści patrzą się na mnie z tymi przygłupimi uśmieszkami. Bałem się w głębi, że wymyślili coś w odwecie na mnie za to mega spóźnienie. Przełknąłem głośno ślinę, ignorując ich wzrok, minę i tym podobne gestykulacje.
- Hej, hej, mi też polej.
Upomniałem się o swoją porcję trunku alkoholowego, wyciągając przed siebie plastikowy kubeczek w stronę Shimy, który bawiąc się w barmana, rozlewał napój, mnie przy tym chamsko pomijając.
- Nie jesteś za mały, Maleństwo?
Zapytał z perfidnym uśmiechem, podśmiewając się pod nosem. Myślałem, że wybuchnę na miejscu. Wkurwił mnie tym określeniem; maleństwo. Kurde, to, że jestem niski nie upoważnia go w żadnym stopniu do nazywania mnie tak!
- Bo jak ja Cię....
Nie zdążyłem dokończyć, a przed moim nosem pojawił się do połowy pełny kubek basisty.
- Weź moje, mi Shima polej. Ominąłeś mnie.
- Ale..
- Lej, i nie pierdol.
Przez chwilę przetwarzałem, co właśnie się stało. Akira zachował się jakby nic się nie stało. To było dziwne, nigdy nie wtrącał się w takie kłótnie. No nic. Takanori to tylko zbieg wydarzeń. Spojrzałem zamyślony w zawartość przedmiotu. Może nie miałem tam za wiele napoju, ale tak, czy siak mam strasznie słabą głowę do takich spraw jak picie. Wziąłem łyk trunku, przechylając delikatnie kubeczek. Ciecz miała dość aromatyczny zapach chmielu, co podrażniało moje nozdrza. Nie wybrzydzając, wypiłem od razu wszystko. Odłożyłem pusty kubek na stolik kempingowy.
***
Czas do wieczoru bardzo szybko nam minął przy przyjemnej rozmowie, śpiewie i tym podobnych rzeczach. Oczywiście jak to w zwyczaju mamy, zawszę na takich okolicznościach, późnym wieczorem opowiadamy sobie straszne historie. Nie zawszę nam to wychodzi, ale liczy się zabawa. Do latarki dobrał się Aoi.
- No to już po mnie.
Pomyślałem, zakopując się bardziej w bluzie starszego, słuchając zaczynającej się opowieści.
[Aoi]
- Pewnej nocy, w taką pełnie jak teraz, w tym lesie spacerowała zakochana para.
Zacząłem opowiadać, niskim, cichym głosem, przez co musieliśmy się wsłuchać.
- Obaj uciekli z domu. Byli tacy jak my, nic niewiedzący o tym, co panoszy się w tym lesie. Dziewczyna, choć bała się spaceru, o tak późnej godzinie w lesie, po namowach swojego ukochanego poszła. Stworzenie zaczęło łowy. Od samego wkroczenia na teren nieidentyfikowanego stworzenia, które zaczęło kroczyć za nimi. Przebiegły jak lis, cicha i skuteczna maszyna do zabijania. Mówili, że wyglądem może przypominać wilka wiemy to jednak tylko z opowieści dziadków, którzy rzekomo widzieli stwora. Młodzieniec nie wyczuwając zagrożenia, oparł swoją dziewczynę o wielki kamień, całując ją, przy tym wyznaczając swoje uczucia. Nagle istota, stworzona tylko do zabijania zaatakowała. Chwyciła w swoje silne szczęki szyję chłopaka. Odgryzła głowę, bez najmniejszych przeszkód. Krew byłą dosłownie wszędzie. Dziewczyna była jak sparaliżowana. Otwierając oczy nie myślała, że zamiast jej chłopaka, zastanie tylko jego zakrwawioną głowę. Bestii, bo takie miano nosiła, zniknęła bez śladu....W tle, dziewczyna słyszała przeraźliwe wycie wilka. Uciekła. Ślad po niej i Bestii zaginął.
Jak na zawołanie w tle rozbrzmiało przeraźliwe wycie wilka.
- Legenda mówi, że stworzenie po dzień dzisiejszy błąka się w tym właśnie lesie, w poszukiwaniu nowej ofiary. Dobranoooc.
Zaśmiałem się, odkładając gitarę, przy czym ruszyłem w stronę swojego namiotu, w celu spoczynku.
[Ruki]
   Słysząc to, moje źrenice miarowo się zmniejszały ze strachu. To nie tak, że ja nie lubię strasznych historii, lubię ten dreszczyk emocji, ale ja mam to do tego, że bardzo łatwo wierzę w takie właśnie raczej niezmyślone opowieści. Wszyscy się rozeszli, ja zostałem sam przy przygaszającym się ognisku. Usłyszałem ponowne wycie wilka, co mnie nie powiem nie mało nastraszyło. Ten sam dźwięk powtarzał się parokrotnie. Rozejrzałem się, a pomiędzy drzewami jakieś może z 10 metrów ode mnie, dojrzałem białe zwierzę. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to bestia! Poderwałem się jak głupi biegnąć do lasu(tak wiem, jestem idiotą.;-;). To było pierwsze, co przyszło mi na myśl. Biegnąć na oślep, zobaczyłem wielki kamień, miał gdzieniegdzie szkarłatne, troszkę starte plamy! Przez chwilę nieuwagi zahaczyłem o wystający korzeń. Wiedziałem, że to coś za mną jest. Słyszałem jak biegnie. Z oczu ciekły mi łzy, rozmazując mój makijaż. Podniosłem się natychmiastowo, odwracając się. Stała tam.
- Aaa!
Krzyknąłem przeraźliwie, uciekając. Słyszałem ponowne wycie. Wiedziałem, że to już po mnie. Gdzie bym się nie znalazł, tam i ona była. Księżyc oświetlił mi kawałek asfaltu. Wybiegłem na środek drogi. Nie umiałem w tej sytuacji zachować zimnej krwi. Mój mózg łączył przeróżne wątki z opowieści Aoi'a. Moje oczy oświetliły światła reflektorów w aucie.
- Stać!
Krzyknąłem jak głupi, a kierowca zatrzymał auto. Wsiałem natychmiastowo.
- Jedź baranie! Bestia mnie ściga!
Dziadek za kierownicą, zaczął się śmiać, chwycił za swoją brodę i czapkę, zdzierając obie rzeczy z siebie. Okazało się, że to był Aoi, który się perfidnie śmiał.
- Mam cię!
Zaśmiał się jeszcze głośniej. Byłem skołowany. Do okna podbiegła ów Bestia. Jak tylko się przyjrzałem, była to suczka Aoi'a przefarbowana na biało!
- No hej.
Dołączył Uruha. Kurwa.
- Ja was pozabijam kurwa mać!
Krzyknąłem zły, obu równo policzkując. Wyszedłem z Vana idąc do obozowiska, gdzie zaniepokojony basista nawoływał mnie.
-Takanori!
Wołał mnie. Aż tak się o mnie martwi? W końcu dotarłem na miejsce, przytulając się do przyjaciela. Potrzebowałem w tej chwili ciepła, uczuć, czy coś. Nie łatwo jest mi mówić o uczuciach. Eh. Nie odzywałem się. Nie miałem już na nic sił. Puściłem się wyższego i ruszyłem w stronę pomostu, aby po chwili usiąść na nim. Nawet nie zauważając, że powoli wschodzi słońce, rozejrzałem się po okolicy. To było niebywałe, że dopiero dostrzegłem piękno tejże okolicy. Wyróżniające się krystaliczne jeziorko dodawało niesamowitego uroku lokacji. Skierowałem wzrok w dal, gdzie swoje długonogie, dostojne czaple moczyły się na brzegu jeziorka po drugiej stronie. Woda zmieniła kolor na złocisto-czerwony, a ryby pływające w wodzie świeciły się poprzez odbijanie się pierwszych promieni słonecznych. Zdjąłem buty, zamaczając same stopy w chłodnej cieczy. Popatrzyłem w górę na odlatujące kaczki. Ptaki śpiewały poranne, wesołe piosenki. Aż się uśmiechnąłem. Pomijając wszystkie obrzydliwe rzeczy w takich wyjazdach, najbardziej kocham takie ciepłe poranki. One są wspaniałe. Usłyszałem, że ktoś się zbliża i siada koło mnie. Wiedziałem, że to jest Akira. Otworzyłem ślepka, patrząc na niego. Był uśmiechnięty. W jego czekoladowych źrenicach widziałem takie małe tańczące iskierki. Odwzajemniłem jego uśmiech. Bez słowa wstałem wraz z nim, ubierając obuwie, poszliśmy na mały spacerek. Chciałem uciec od nich, jak najdalej się dało. Długo im tego nie wybaczę(Aż całe dwa dni). Bez żadnej rozmowy, spacerowaliśmy po lesie, od czasu do czasu spoglądając na siebie.
   Niestety po „małym” spacerku dowiedzieliśmy się, że musimy się zbierać. Obowiązki lidera wzywają. Spakowaliśmy wszystko do auta, odjeżdżając. Zawszę, gdy w końcu mi się spodoba, musimy jechać, kończyć i tym podobne. Ponownie w zniszczonym humorze wróciłem do domu. Zaraz po wejściu przez próg mieszkania, poczułem wibracje mojego telefonu. Wyjąłem elektroniczny przedmiot. Okazało się, że dostałem sms od samego basisty. Odblokowałem komórkę, czytając tekst wiadomości:
„Hej, Taka-chan! (^_^) Masz czas na spotkanie, tak około 18:30? Jeżeli tak, to będę czekać pod twoim domem, a jeżeli nie to ci wbiję na chatę.”. Szeroki banan pojawił mi się na twarzy, gdy czytałem tą wiadomość. To było urocze. Odłożyłem walizki w kąt pokoju, stając przed otwartą szafą. Nie wiedziałem kompletnie jak mam się ubrać na to spotkanie! Spojrzałem w okno. Było dość słonecznie i ciepło. Hmm. Sięgnąłem migiem po jakiś katalog mody, wertując uważnie kolejne strony. Zrezygnowany, kończąc przeglądanie magazyn, dostrzegłem idealny strój na dziś dzień.
- To jest to!
Pisnąłem podekscytowany znaleziskiem, wyrwałem stronę biegnąć do szafy. Wyciągnąłem krótkie, czarne szorty, białą koszulę, marynarkę z rękawami trzy czwarte. Z butów wybrałem czarne trampki. W łazience szybko się odświeżyłem, wliczając w tym prysznic, delikatnie umalowałem(Czyt. Podkreśliłem oczy) oraz uczesałem włosy robiąc grzywkę. Słysząc dzwonek do drzwi, zszedłem na parter, otwierając drzwi.
- Hej.
Uśmiechnąłem się do Akiry. Zabrał mnie na mały spacerek, a potem do mojej ulubionej kawiarni, gdzie usiedliśmy w kącie. Lokal kawiarenki nie wyróżniał się, był neutralny. Po wypitej kawie, starszy zaproponowałby pójść do niego. Zgodziłem się wręcz natychmiastowo. Wyszliśmy z kawiarni po wypitej kawie, skierowaliśmy się wieczorem do niego. Objął mnie w pasie, co mi się bardzo podobało. Nie ważne, że jesteśmy przyjaciółmi. Weszliśmy do jego mieszkanie, gdzie oparł mnie o ścianę i zaczął ni stąd ni zowąd całować. Nie protestując oddawałem pocałunki. Wziął mnie na ręce, kierując nas do sypialni. Położył mnie na miękkim materacu i zaczął rozbierać, co bardzo mnie pociągało. Jednak, gdy chciał ściągać mi bokserki, złapałem jego łapki.
- Ne-e.
Zaprzeczyłem jak małe dziecko. Sam zacząłem rozbierać mojego skołowanego kochanka. Jak tylko był w samych bokserkach, zaczęliśmy się nawzajem pieścić, macać oraz dogadzać.
Przez chwilę zatrzymaliśmy się z tym wszystkim. Spojrzeliśmy sobie w oczy, bardzo głęboko. Na naszych policzkach widniały delikatne rumieńce. Nie trwaliśmy tak długo.
- Kocham Cię, Takanori.
Szepnął cicho basista, wcześniej zniżając się do mojego ucha, którego płat przygryzł. Sapnąłem głośniej, rumieniąc się jeszcze bardziej. Gdy chciałem tylko odpowiedzieć, chłopak pocałował mnie gwałtownie, po chwili zwalniając, delektując się chwilą. Blondyn sunął swoimi wilgotnymi wargami po mojej szczęce, docierając po chwili do szyi, zaczynając ją muskać. Pieszczota doprowadzała mnie do przyjemnych dreszczy na moim ciele, a z ust wydobywały się ciche jęki rozkoszy.
- Ahh.. Aki...Ja...ahh!
Chciałem jak najbardziej złożyć sensowne zdanie, ale uniemożliwiły mi kolejne pieszczoty ze strony Suzukiego. Po „naznaczeniu” mnie malinką na szyi, zjechał na moje stwardniałe, różowe sutki, zaczynając je molestować. Drugą ręką zaś zjechał na moje krocze, gdzie w bokserkach nie mieściła się już moja biedna ograniczone przez materiał erekcja. Nie musiałem długo czekać, a swoją zwinną dłonią wyjął mój członek spod bielizny. Zarumieniłem się, gdy oblizał się lubieżnie na widok dumnie stojącego penisa. Zniżył się z powrotem do mojej klatki piersiowej, gdzie językiem zjechał po moim brzuchu, całując go dokładnie aż dotarł do mojego prącia. Najpierw zaczął muskać jego główkę. Na co zareagowałem głośnym jękiem.
- Jeszcze.
Powiedziałem błagalnym głosem. Ten zatopił pomiędzy swoimi wargami męskość i zaczął poruszać głową, wkładając mi trzy palce do ust. Zacząłem ochoczo je nawilżać. Po dłuższej chwili wsunął mi pierwszy z nich. Nie czułem jakoś zbytnio różnicy, jednak, gdy wsunął już drugi palec poczułem lekki dyskomfort. Zaczął nimi poruszać, co stawało się z początku nie przyjemne. Z czasem, gdy w końcu dołączył trzeci robiło się coraz przyjemniej. Szybko zastąpił palce, swoim pulsującym od podniecenia przyrodzenie. Jęknąłem, zabolało. Nie wiedziałem, że stosunek może być aż tak bolesny. Pokręciłem nieporadnie biodrami, chcąc by to bolesne uczucie ustało. Akira momentalnie chwycił mnie za biodra, zatrzymując je w jednej pozycji. Spojrzał na mnie z troską w oczach, zaczynając się powoli poruszać. Pomimo żelaznego chwycenia moich bioder przez basistę zacząłem się wiercić, kręcić tylko po to by w końcu przestało boleć. Po chwili moją twarz objęły dłonie Akiry. Skierował moją twarz w jego stronę.
- Spokojnie, Taka. Obiecuję, że przestanie, ale musisz leżeć spokojnie. Dobrze?
- D-dobrze.
Uśmiechnął się, a jego zsunęły się na moje biodra. Zaczął powoli ruszać się, a z czasem moje ciało zaczynało się rozpływać z pojawiającej się rozkoszy.
- Jeszcze, Akira!
Jęczałem jego imię, gdy zaczął przyspieszać ruchy bioder. Z każdą nadchodzącą chwilą błagam o więcej i więcej, a gdy trafił właśnie tam....
- Akira!
Wykrzyknąłem wręcz jego imię, a łóżko nie przestawało skakać jak szalone.
- Aki.
Szepnąłem, gdy wytrysnąłem wprost na swój brzuch, a ciepła ciecz, zaczynała wypływać ze mnie.
- Ja Ciebie też kocham, Słonko.
Uśmiechnąłem się, wtulając w jego tors, gdy tylko wyszedł ze mnie. Mimo tej nagłej pustki, która mi doskwierała byłem szczęśliwy. Zasnąłem u boku tego jedynego.
Nazajutrz obudziły mnie nie małe bóle. Otworzyłem jedno oko, widząc spokojnie śpiącą twarz chłopaka cały ból minął, a ja ponownie zasnąłem. Kocham go, byłem tak ślepy, że nie zauważyłem jego uczuć. Ale lepiej późno, niż wcale!
THE END.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz